wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział XI

Dla milksop,
która stworzyła dla mnie najcudowniejszy szablon.
Dziękuję!

 — Nie tak! — krzyknęła Katie i położyła dłoń na przedramieniu Draco.
Spojrzał na nią zdezorientowany. Od piętnastu minut ćwiczył zaklęcie wykrywające nawet najdrobniejsze usterki, a ono wciąż mu nie wychodziło. Raz nawet posypały się na drewniany stolik iskry i trzeba było gasić ogień, co z ochotą zrobił, bo akurat Aquamenti potrafił rzucić świetnie.
Sam nie wiedział, co zrobił tym razem nie tak, jak trzeba było. Poprawnie wypowiadał formułę zaklęcia, pilnując, aby nie pomylić żadnej literki oraz dbając o akcent. Ruch różdżką starał się idealnie powtórzyć po Katie i był pewien, że to również wykonywał dobrze.
 — Co znowu, Kat? — zapytał przez zęby, jednocześnie powstrzymując uśmiech. Przez ostatnie pół godziny zdążył wymyślić mnóstwo pseudonimów dla Gryfonki, która za każdym razem się irytowała, słysząc je. “Kat” denerwowało ją najbardziej, bo kojarzyło jej się z kotem, a ona wprost nienawidziła tych puszystych zwierzaków.
 — Jesteś wkurzający — oznajmiła, jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Kąciki ust Draco lekko uniosły się ku górze. — Nadgarstek. Źle go trzymasz, jakby był gumowy. Masz mieć sztywną rękę.
Blondyn pacnął się otwartą dłonią w czoło.
 — Mam wykonywać płynne, giętkie ruchy sztywną ręką? — upewnił się. — Nawet Filtwick nie wymyśla takich głupot.
Katie uśmiechnęła się najbardziej uroczo, jak tylko potrafiła, z zagadkowym błyskiem w oczach, który nie mógł zwiastować niczego dobrego.
 — Właśnie tak — potwierdziła, puszczając mimo uszu drugą część jego wypowiedzi.
Czuła się w jego towarzystwie bardzo swobodnie i po prostu dobrze, jakby znali się od zawsze. Nie tylko z nim żartowała i świetnie się bawiła, ale również żaliła mu się czasami i wyrażała swoje obawy, a on potrafił jej wysłuchać, nie przerywał, nie wyśmiewał. Miewała nawet wrażenie, że z najlepszą przyjaciółką nie jest tak jak z nim, czyli niemal idealnie. Nie chodziło o to, że ceniła go bardziej od Leanne, na to zbyt krótko się jeszcze znali. Po prostu z nią nie zawsze potrafiła rozmawiać ze względu na odmienne zainteresowania i opinie na wszelakie tematy. Ale mimo wszystko i tak ją uwielbiała.
Draco spróbował jeszcze raz i ponownie mu nie wyszło. Nie poddał się jednak tak, jak zrobiłby to kiedyś. Teraz chciał walczyć i osiągać cele, jakie sobie wyznaczał. Nauczyła go tego właśnie Katie.
Postawa, ruch różdżką, formułka zaklęcia i… udało mu się. Szafka Zniknięć na moment rozświetliła się na biało. Zrobił wielkie oczy, widząc, że nauka opłaciła się, a on nabył nową umiejętność. Ostatni raz czuł się tak świetnie, kiedy… Właściwie sam nie wiedział. Od dawna nie przejmował się nauką czy quidditchem, więc nie miał kiedy odnosić choćby najdrobniejszych sukcesów.
Katie zarzuciła mu od tyłu ręce na ramiona, uśmiechając się z satysfakcją i radością. Spojrzała na niego z filuternym błyskiem w oku.
 — A nie mówiłam? — zapytała przemądrzałym głosem. Lubiła mieć rację, zwłaszcza gdy ktoś był pewien, że się myliła.
Cieszyła się jego małym zwycięstwem tak samo jak on. Zachowywała się w tamtym momencie jak typowa przyjaciółka, dla której szczęście przyjaciela jest jak jej szczęście. Ale czy naprawdę byli przyjaciółmi? Czy ich więzi w ciągu dwóch miesięcy mogły się zacieśnić tak bardzo?
Draco spojrzał jej w oczy. Ich twarze były bardzo blisko, bo Katie wciąż obejmowała go od tyłu za szyję. Żadne z nich nie odwróciło wzroku pomimo tego, że czuli, iż sytuacja robiła się co najmniej niezręczna. Mijały sekundy, a oni wciąż trwali w niezmiennej pozycji, nie mogąc przestać spoglądać w oczy drugiego. Jej — ciemnobrązowe — tak bardzo różniły się od tych jego — szarych. Te kolory nie pasowały do siebie tak samo jak płynna czekolada do stalowych opiłków, ale jednocześnie tworzyły wyjątkowe połączenie.
 — Katie? Muszę się o coś zapytać — wyszeptał Draco, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jego ciepły oddech musnął delikatnie skórę dolnej części twarzy Katie.
Wydała ona z siebie ciche “mhm” na znak, że słuchała. Nie wiedziała, czego się spodziewać. W podświadomości liczyła na jakieś gorące wyznanie, ale nie dopuszczała tego do siebie. W całym swoim optymizmie była realistką i potrafiła ocenić swoje szanse. I choć w głębi duszy może nawet żałowała, że nie mogła spodziewać się żadnego uczucia z jego strony, nie była smutna czy zła. Jej nastrój nie uległ zmianie na myśl o tym, bo doceniała to, co miała na daną chwilę. Choć raz nie poddała się emocjom i była spokojna jak nigdy.
 — Nie wiem, co oznacza wynik zaklęcia, jaki otrzymałem — wyszeptał.
Zaśmiali się, chociaż sami nie wiedzieli, z czego. Katie puściła go i cofnęła się o kilka kroków.
 — Szafka Zniknięć została otoczona na moment kolorem białym, a to znaczy, że jest naprawiona. Całkowicie. Nie wiem, kto to zrobił (a na pewno ktoś tu niedawno szperał), ale wykonał kawał dobrej roboty.
Draco uznał to za niemałą pochwałę jego umiejętności. I nie tylko naprawczych, ale i aktorskich, skoro dziewczyna w ogóle nie pomyślała, że to on naprawił mebel. Choć właściwie mogło zadziałać tu nie jego aktorstwo, ale jej wręcz dziecięca naiwność. Przecież robił wszystko dokładnie według jej porad, więc powinna rozpoznać zaklęcia, jakie sama mu podawała lub kazała odnaleźć w polecanych przez siebie księgach.
Poczuł lekkie wyrzuty sumienia, że ją tak wykorzystywał i okłamywał, a ona bezdyskusyjnie mu wierzyła, ale zaraz je zdusił w sobie. W końcu jego misja była ważniejsza niż jej uczucia, przynajmniej sam siebie próbował do takiego myślenia przekonać. Chronił rodzinę i przyjaciół, a to musiało się bardziej liczyć niż jedna zraniona Gryfonka, w dodatku zdrajczyni krwi, jak ostatnio przypomniał mu nieświadomie Blaise. Nie chciał postrzegać jej w ten sposób (i nawet nie potrafił, choć sam sobie wmawiał, że było inaczej), ale mimo wszystko Zabini zasiał w nim ziarno niepewności, które w miarę jak rosło, próbowało zmienić jego sposób myślenia. Już sam chwilami nie wiedział, co miał sądzić o Katie i jak z nią rozmawiać. Serce mu podpowiadało, że przecież traktowała go jak przyjaciela i on sam chciał jej się odpłacać tym samym. Ale czasami, na przykład w tym momencie, włączał mu się rozum nastawiony przez rodziców na nienawidzenie i tępienie osób jej pokroju i wręcz nakazywał mu zerwać kontakt z nią ze względu na jej pochodzenie i znajomych. Postanowił jednak i tym razem posłuchać serca.
 — Teraz trzeba by było jedynie “nauczyć ją” działać, jak powinna — dodała Katie, widząc, że Draco się zamyślił.
 — W takim razie zrobimy to jutro, jest już późno. — W Pokoju Życzeń spotkali się po kolacji, ale siedzieli w nim już tak długo, że z pewnością powinni być dawno w łóżkach, z daleka od wścibskiego Filtcha patrolującego korytarze wraz ze swoją kotką.
 — Właśnie, Draco… — Katie chrząknęła głośno, a chłopak spojrzał na nią pytająco. Potarła ręce, jakby jej było zimno, po czym naciągnęła rękawy szaty na czubki palców. — Mam niedługo egzaminy końcowe i wiesz, bardzo mi zależy na jak najlepszych wynikach. Trochę ostatnio zaniedbałam naukę, a OWTM-y to przecież nie byle co. — Zarumieniła się.
Blondyn zmarszczył brwi. Jeżeli Katie miała przestać mu pomagać, musiał pogodzić się z porażką. Bez niej nic by nie zdziałał, nawet Burke przecież kiedyś mu powiedział, że na naprawienie szafki nie było prawie szans, a to w końcu jeden z najlepszych w tym fachu. Ta dziewczyna okazała się jego ostatnią nadzieją, a teraz, gdy był tak blisko, tak po prostu chciała zakończyć współpracę. Miał mieszane uczucia. Z jednej strony ją rozumiał, przecież kończyła Hogwart, ale z drugiej miał do niej żal, że akurat w takim momencie chciała zrezygnować.
Milczał. Palce splótł przed sobą, spoglądając na Katie ze smutkiem, ale i odrobiną złości, która chcąc nie chcąc się pojawiła. Zastanawiał się, dlaczego nie wymyślił wspólnej naprawy wcześniej.
 — Ale po OWTM-ach będę miała czas. Zdążymy przed końcem roku szkolnego.
Draco nie zareagował. Był bliski wybuchu. Chciał jej z całych sił wykrzyczeć, że wtedy będzie za późno, a Czarny Pan zabije jego i jego rodzinę, ale powstrzymywał się ostatkiem sił. Nie chciał takiego rozstania z nią. W ogóle nie chciał się z nią rozstawać. Nie tylko dlatego, że mu pomagała, ale również dlatego, że czyniła jego kolejne dni weselszymi, barwniejszymi i zwyczajnie ciekawszymi. Przyzwyczaił się do jej obecności i nie wyobrażał sobie przesiadywania w Pokoju Życzeń bez niej, bez przekomarzań i kłótni, bez śmiechów i rozmów.
 — Albo mam lepszy pomysł. Gdzieś w kufrze mam listę ksiąg o magicznych przedmiotach. Znajdzie się jakaś na temat na pewno. Wyślę ci dzisiaj list przez sowę Leanne z jej tytułem. Może sam sobie dasz radę.  — Uniosła brwi pytająco.
Draco poczochrał ją po włosach, śmiejąc się i kręcąc głową.
 — Jeszcze zobaczysz, wyniki będą rewelacyjne. — Dobrze wiedział, że jeśli uda mu się naprawić Szafkę Zniknięć, nikt oprócz Śmierciożerców nie ujrzy rezultatów jego pracy, ale mimo wszystko chciał wierzyć w to, co powiedział. Pragnął poczuć się przez chwilę jak zwykły chłopak, który jest pewien, co będzie robił za kilka dni i może się umówić z dziewczyną. A przede wszystkim pragnął wierzyć, że jeszcze się z Katie zobaczy w takiej samej atmosferze, sam na sam w Pokoju Życzeń. Stworzył dla nich iluzję, w której postanowił spędzić ich ostatnie wspólne chwile razem.
***
Następnego poranka jeszcze przed śniadaniem Draco otrzymał od Katie list. Mała płomykówka wleciała przez okno do jego dormitorium, kiedy spał. Zatoczyła koło pod sufitem i z gracją wylądowała wprost na czole chłopaka. Ten zerwał się gwałtownie, płosząc ptaka. Przez dobrą minutę nie mógł zrozumieć, co się stało, w końcu jednak dostrzegł sowę stojącą na parapecie. Podszedł do niej powoli i odwiązał od jej nóżki zmięty kawałek pergaminu. Nie dając zwierzęciu odetchnąć, wygonił je z pomieszczenia, wciąż będąc zły za nieprzyjemną pobudkę, w dodatku w sobotę.
Rozwijał pergamin ze zniecierpliwieniem, przy okazji rozdzierając jeden jego brzeg. Niewiele było do czytania — jego jasne oczy ujrzały jedynie tytuł książki oraz dopisane pod spodem drobnymi literami: Powodzenia. Twoja K.
Podpis dziewczyny wywarł na nim ogromne wrażenie, rozbudzając go do reszty. Katie naprawdę uważała się za jego, czy po prostu zawsze tak pisała? Miał cichą nadzieję, że chodziło o to pierwsze, choć ktoś inny uznałby zapewne takie podejście za egoistyczne. Ale cóż można było poradzić na to, że Draco jako jedyne dziecko państwa Malfoyów miał wszystko, czego chciał i był rozpieszczany tak bardzo, że egoizm i poczucie własnej wyższości zakorzeniły się w nim na dobre?
Przypomniał sobie jedną z jego wypraw na Pokątną z matką. Miał wtedy nie więcej niż dziewięć lat, ale mimo to szedł z uniesioną wysoko głową przed siebie, trzymając rodzicielkę za dłoń, aby nie zgubić się wśród tłumu czarodziei. Już wtedy ojciec nauczył go tej dumnej postawy, która towarzyszyła mu przez resztę życia.
Draco od zawsze był wielkim miłośnikiem wszystkiego, co związane z quidditchem. Od siódmego roku życia latał na miotle i szybko się uczył kolejnych manewrów, choć nie obyło się bez wielu upadków zakończonych płaczem. Wynagradzano mu wtedy jego własne porażki, obdarowując go najlepszymi słodyczami z Miodowego Królestwa i innymi upominkami. Tamtego dnia zobaczył na jednej z wystaw sklepowych najnowszy model miotły, sam już nie pamiętał, jakiej. Grupka dzieci przyglądała się jej z błyszczącymi z zachwytu oczami. Postanowił ją mieć. Dla jego rodziców nie było problemem wydanie kilkuset galeonów na zachciankę jedynego dziecka, więc po piętnastu minutach wychodził już ze sklepu z podłużnym pakunkiem w dłoni i wielkim uśmiechem na twarzy. Można by pomyśleć, że cieszył się z nowego nabytku, ale bardziej był zadowolony z zazdrosnych spojrzeń. Jeden z chłopców, z pewnością najstarszy ze wszystkich, choć mógł mieć nie więcej niż jedenaście lat, podszedł do niego i zapytał, czy może zobaczyć miotłę. Draco jedynie spojrzał na niego ze złością i popchnął mocno. Matka wtedy pociągnęła go za rękę i ruszył dalej, nawet nie upominając go za to, co zrobił.
O tak, duma, egoizm i poczucie własnej wyższości cechowały go od zawsze, nawet wtedy, kiedy powinien być jedynie małym, wesołym chłopcem bez uprzedzeń i negatywnych cech nabytych.
Potrząsnął głową, pozbywając się wspomnienia sprzed oczu.
Postanowił poszukać książki w bibliotece później, natomiast teraz miał zamiar pójść na śniadanie do Wielkiej Sali. Po wykonaniu rutynowych porannych czynności przeszedł przez pokój wspólny i ruszył na podbój Hogwartu. Nie zaszedł samotnie daleko. Nieopodal kamiennej ściany, za którą ukryte było przejście do domu Salazara, spotkał Teodora maszerującego powolnym krokiem.
 — Nott! — krzyknął i podbiegł do przyjaciela, uderzając go w plecy z otwartej dłoni.
 — Malfoy, to bolało! — Teodor postanowił nie być dłużny kumplowi i dał mu mocnego kuksańca w brzuch.
 — Jesteś bezwzględny — zaśmiał się Draco. Przydługa grzywka spadła mu na oczy, więc zaczesał ja palcami do tyłu. — Wyrosłeś już z bycia różowym puszkiem pigmejskim? — zapytał niby dla żartu, ale po jego tonie głosu słychać było, że pytanie miało drugie dno.
 — O co ci chodzi? — Teodor spoważniał i z uwaga zaczął się wpatrywać w blondyna.
 — O nic — odparł lekceważąco Draco. — Po prostu doszły mnie słuchy, że Pansy znalazła sobie chłopaka.
 — Aha, fajnie — burknął brunet, czym zakończył chwilowo rozmowę.
Szli przez chwilę w całkowitym milczeniu. Dopiero kiedy wspięli się po schodach, a moment później stanęli przed drzwiami Wielkiej Sali, Draco ponownie się odezwał.
 — Chciałem ci tylko pogratulować. W porządku?
 — Tak — odpowiedział Teodor, uśmiechając się tajemniczo. — Nawet lepiej niż w porządku.
Draco widząc szczęście przyjaciela, uśmiechnął się sam do siebie. Tak wiele zawirowań miłosnych było w ich paczce. Teodor kochał Pansy, Pansy podobał się Blaise, ten z kolei zadurzony był w nieosiągalnej dla niego Ginewrze Weasley, w dodatku dziewczynie Pottera. Istny galimatias, wydawałoby się, że sprawa nie do rozwiązania. Ale wreszcie nieco się to wszystko rozprostowało. Pansy zrozumiała, że ubzdurała sobie jedynie miłość do Blaise’a i czuła do niego jedynie przyjacielską sympatię, którą przez samotność i zazdrość o przyjaciela pomyliła z wiele silniejszym uczuciem. Teodor natomiast pokonał samego siebie i wyznał dziewczynie skrywane od lat uczucia. I po prostu im się udało, zostali parą. Dla Draco ich historia wydawała się nieprawdopodobna. Sam nie sądził, żeby mogło go spotkać kiedyś coś takiego. Nie wierzył w magię tego rodzaju, choć przecież czarodzieja nic nie powinno dziwić.
Chłopcy weszli do Wielkiej Sali. Byli jednymi z pierwszych obecnych tam uczniów. Draco przed wyjściem z dormitorium nawet nie spojrzał na zegarek, ale to, że spotkał po drodze Teodora powinno mu uświadomić, że była wczesna pora — on zawsze wstawał jako jeden z pierwszych i był na śniadaniach najwcześniej z braku czegoś lepszego do roboty.
Usiedli na swoich stałych miejscach. W Wielkiej Sali prawie każdy siadał w tym samym miejscu na posiłkach przez całe siedem lat, choć nigdy nie było powiedziane, że tak należy. Stało się to po prostu niepisaną zasadą dla niemal wszystkich hogwartczyków.
Nałożyli sobie po kilka tostów na talerze i zaczęli je jeść, za każdym razem z innym dodatkiem.
Draco zastanawiał się ponownie nad związkiem swoich przyjaciół, teraz jednak z zupełnie innej perspektywy. Teodor został przecież Śmierciożercą, a co za tym idzie, niedługo jego życie miało się diametralnie zmienić na skutek wtargnięcia ludzi Czarnego Pana do Hogwartu.Czy jego związek miał prawo przetrwać?
 — Zastanawiałeś się nad tym, co się stanie z tobą i Pansy, kiedy wojna rozkręci się na dobre? — zapytał Teodora, zanim zdążył się zastanowić nad słusznością swojego czynu i ugryźć się w język.
Brunetowi stanął w gardle kawałek pieczywa, który natychmiast popił wodą. Rzucił przyjacielowi mordercze spojrzenie.
 — Jestem z Pansy od przedwczoraj. Czy musisz psuć mój dobry humor i zadawać mi tak cholernie niefajne pytania? — Wziął jeszcze łyk wody, po czym powrócił do jedzenia.
 — Przepraszam. Ale pomyślałem, że skoro jesteś… — Draco przerwał wypowiedź, aby móc przełknąć to, co miał w ustach — no wiesz, a niedługo…
 — Draco, daj mi spokój. Myślę, że tematy śmierciożerstwa, w które tak na marginesie i ty jesteś zamieszany, nie są dobre do śniadania. Pomyśl sobie, że obaj w tym siedzimy — Teodor urwał swoją wypowiedź, kiedy zauważył Pansy oraz Blaise idących razem w ich stronę. Dziewczyna cmoknęła go w policzek, a Draconowi rzuciła krótkie “hej”, natomiast Zabini obu skinął głową na powitanie i rzucił się łapczywie na jedzenie. Przyjaciele spojrzeli na niego z rozbawieniem.
Przybycie tych dwojga rozproszyło na moment Teodora, jednak już po chwili kontynuował swoją wypowiedź.
 — I jeszcze jedno. Co miało znaczyć to, że wojna zacznie się na dobre?
Dwójka nowoprzybyłych, która nie zdążyła się jeszcze zaznajomić z tematem rozmowy chłopców, spogladała raz na jednego, raz na drugiego z rosnącym zaciekawieniem. Blaise nawet przestał na moment opróżniać zawartość swojego talerza, a Pansy rozlała nieco kawy na stół.
 — Nic. Tak mi się powiedziało. — Zmierzwił włosy i zabrał się za kolejnego tosta.
Cała trójka miała sceptyczne wyrazy twarzy. Nie wierzyli, że ot tak, przypadkiem mógł powiedzieć coś takiego. Od dawna przeczuwali, że Czarny Pan mógł dać mu jakąś misję, a on sam nie raz dał im powody, aby wierzyli w tę hipotezę.
 — Dobra, po prostu uważajcie teraz na siebie, dobra? Niedługo stanie się coś złego w Hogwarcie i chciałbym, żebyście się trzymali razem. Tak będzie dla was bezpieczniej — powiedział szeptem, aby nikt niepowołany go nie usłyszał. Przyjrzał się uważniej Gregory’emu, Vincentowi i Milicencie siedzącym nieopodal, jednak byli zbyt zaabsorbowani jedzeniem, aby cokolwiek podsłuchać.
 — O czym ty mówisz? — zapytał Blaise.
 — Nic więcej nie mogę powiedzieć, naprawdę.
Zabini pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie chciał zmuszać przyjaciela do zdradzenia sekretu, zwłaszcza jeśli miałoby mu to zaszkodzić.
 — A z tobą, Nott, mam jeszcze do pogadania. Śledziłeś mnie ostatnio, że wiedziałeś, co robiłem w nocy z soboty na niedzielę?
Teodor spojrzał na niego zmieszany. Faktycznie, obserwował Draco, aby się czegoś dowiedzieć, a następnego dnia w strasznie głupi sposób wydał się z tym, próbując uspokoić Pansy.
 — Chciałem ci pomóc. Ale nie martw się, wciąż nic nie wiem — odpowiedział z przekąsem. Był lekko rozzłoszczony, że pomimo dobrych intencji oberwało mu się.
Draco to nieco uspokoiło. Poczuł również wyrzuty sumienia, że nieświadomie zmuszał przyjaciół do podejmowania takich kroków jak śledzenie go, aby mogli się czegokolwiek o nim dowiedzieć. Ale z drugiej strony nie mógł uwierzyć, że Teodor tak po prostu nic nie słyszał… Postanowił na razie zostawić tę sprawę i dokończyć śniadanie.
Skończył posiłek przed resztą i miał zamiar na nich poczekać, jednak kiedy Teodor i Pansy zaczęli się tak po prostu ze sobą migdalić, zrezygnował.
 — Jesteście obrzydliwi. — Skrzywił się teatralnie. — Tu ludzie jedzą.
Para zaśmiała się, a blondyn wstał i wyszedł. Udał się prosto do biblioteki.
***
Godzinę później Draco wciąż przeszukiwał najdalsze zakątki regałów, ale po książce śladu nie było. Zastanawiał się, czy Katie mogła mu polecić coś, czego nie dało się tam znaleźć? Uderzył w ciasno ułożone obok siebie księgi, z których wzniósł się tuman kurzu. Zakaszlał kilka razy i potarł oczy. Miał dość.
 — A próbowałeś Accio? — usłyszał za plecami dziewczęcy głos.
Odwrócił się z zaciekawieniem. Stała przed nim średniego wzrostu blondynka. Zielone oczy przyglądały się mu z zaciekawieniem, a usta ułożone były w uśmiechu, którego nijak nie potrafił zinterpretować. Najbardziej przyciągającym uwagę elementem jej twarzy był jednak nos — duży, garbaty, lekko haczykowaty.
Wzrok Draco zjechał po chwili niżej. Spodziewał się Ślizgonki lub ewentualnie Krukonki (gdyż to zwykle jedynie Krukoni dawali wszystkim mądre rady, bez względu na dom). Jego brwi podjechały w górę, kiedy ujrzał na szacie dziewczyny godło Hufflepuffu. Ponownie spojrzał jej w oczy.
 — Dzięki… — zrobił przerwę, gdyż nie znał imienia Puchonki.
 — Georgiana — podpowiedziała mu.
 — Okej. Dzięki, Georgiana — uśmiechnął się nieznacznie.
 — Nie ma za co, Draco — odpowiedziała z powagą, po czym odeszła tam, skąd przyszła.
Blondyn był całkowicie zaskoczony z różnych powodów. Po pierwsze Puchoni rzadko kiedy zwracali się do Ślizgogów, chodziła nawet pogłoska, że zwyczajnie się ich bali. Po drugie uczniowie domu Helgi Hufflefuff zawsze byli postrzegani jako zwyczajnie głupi i Draco uważał, że to jemu powinien przyjść do głowy sprytny pomysł z zaklęciem, a nie tajemniczej Georgianie. Po trzecie zdziwiło go, że dziewczyna znała jego imię, choć tym akurat nie było się co przejmować, w końcu cały Hogwart nie raz już słyszał o Draco Malfoyu, na przykład przy okazji jego słynnej potyczki z Potterem w łazience Jęczącej Marty.
Postanowił jak najszybciej skorzystać z zaklęcia przywołującego, zamiast kolejną godzinę starać się odnaleźć interesujący go wolumin. Już po chwili tak długo szukana księga znalazła się w jego dłoni, przylatując z drugiego końca regału. Była wielka i strasznie ciężka, ale mimo to wywołała uśmiech na twarzy Draco, gdyż to ona stanowiła w tamtej chwili klucz do zwycięstwa.
Starł kurz z okładki i uśmiechnął się szeroko sam do siebie. Rruszył do jednego ze stolików na przedzie biblioteki.
Kolejne strony książki przekładał powoli i ostrożnie, jakby była najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek posiadał. Z konsternacją stwierdził, że dzieło zaczęło go nudzić już po pierwszych kilku zdaniach, ale postanowił się pomęczyć ten jeden raz, dla dobra własnego i innych.
Po przeczytaniu pierwszego rozdziału rozejrzał się wokół. Było sobotnie przedpołudnie, więc nie dziwiło go, że w bibliotece znajdowało się niewiele osób. Przy stolikach nieopodal niego siedziało tylko trzech Krukonów oraz dopiero co poznana Geoorgiana, która od czasu do czasu zerkała na niego, a w najdalszym kącie zaszyła się Hermiona Granger, która na zmianę raz siedziała z nosem w książce, raz zapisywała coś pośpiesznie na niewielkim kawałku pergaminu.
Pani Pince siedziała w swoim stałym miejscu, ale za chwilę wstała i ruszyła na patrol po bibliotece, usłyszawszy szmery w jednej z pierwszych alejek. Po chwili wygoniła dwóch drugoklasistów ze Slytherinu i ponownie zapadła cisza przerywana jedynie przewracaniem kartek oraz skrobaniem pióra po pergaminie.
Draco wrócił do lektury, jednak coś nie dawało mu spokoju. Odwrócił się i ujrzał Granger wpatrzoną w niego z determinacją. Zamruczał pod nosem coś o wrednych szlamach i wszystkowiedzących kujonkach i wyszedł z biblioteki, nie zapominając zabrać ze sobą księgi. Ostrożności nigdy za wiele.
Udał się do swojego dormitorium, gdzie mógł pobyć sam. Do ostatecznego terminu wyznaczonego przez Czarnego Pana pozostało jedynie kilka dni i do tego czasu musiał naprawić Szafkę Zniknięć. Z tą myślą ponownie zaczął czytać, rozpoczynając wyścig z czasem. Miał zamiar być bezwzględny i go wygrać.
___________________________________________________________

Dzień dobry! Ponownie przybywam z nowym rozdziałem po niesamowicie długim odstępie czasu. Ale wiecie co? Stwierdziłam, że przecież na siłę i tak nie ma co pisać, więc mimo wszystko jestem z siebie dumna, że dalej chcę kontynuować to opowiadanie, nawet jeśli czasami mam ochotę po prostu zawiesić bloga, tak jak robią to setki innych autorek.
Jak widać, mam nowy szablon wykonany przez milksop. Jak Wam się podoba?
W ogóle zastanawiam się, czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda? Wiem, że nawaliłam nie raz, ale i tak trochę mi się przykro zrobiło, kiedy wszyscy, którzy byli tu ze mną niemal od początku, przestali czytać CS. No ale cóż poradzić? ;)
Na koniec zapraszam na poprzedni post (klik), którego chyba nikt nie przeczytał.
Jeśli ktoś tu jest, zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam serdecznie,
Ap