Dla emersonn,
bo kocha Teosia.
Czas jest jak morze — nikt nad nim nie potrafi zapanować, nawet najbardziej wybitny czarodziej nie zatrzyma go ani nie przyspieszy za pomocą swej mocy, jeśli nie będzie to zgodne z wolą kapryśnej natury. Czy zdziwi kogokolwiek fakt, iż nieposkromione fale czasu wydają się płynąć szybciej, kiedy człowiekowi coś wychodzi, i przeradzają się w sztorm? Lub że gdy przynoszą ze sobą na brzeg nowe kłopoty, sztorm się zakańcza, a morze ponownie jest spokojnie, ujarzmione silną ręką natury, niewzburzone? Nie, to całkiem normalne, chociaż niejednego irytuje, gdy wskazówki zegara zdają się stać w miejscu i czekać na przypływ dobrych dni.
*
Draco ostatnimi czasy nieustannie przebywał w Pokoju Życzeń. Naprawa Szafki Zniknięć szła mu coraz lepiej, a co za tym idzie, pochłaniała go bez reszty i nawet sprawiała satysfakcję. Nowe problemy nie pojawiały się na horyzoncie i wydawało się, że słońce zwane potocznie szczęściem już nigdy nie zajdzie. Tak było do czasu. Czwartkowego wieczoru to, co przypominało sielankę, sielankę przypominać przestało. Wszystko się zatrzymało w miejscu. Dosłownie.
Chłopak znajdował się w Pokoju Życzeń i energicznie machając różdżką, szeptał skomplikowane inkantacje, co chwilę sprawdzając wyniki swojej pracy. Wszystko postępowało naprzód i wydawało mu się, że mógłby naprawić mebel w jeden wieczór, gdyby tylko zechciał. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. W pewnym momencie szafka po prostu przestała reagować na następne zaklęcia. Od razu wywnioskował, że mebel miał swego rodzaju blokadę. Tylko Draco nie miał pojęcia, jak mógłby ją pominąć lub zniszczyć, ponieważ nawet nie domyślał się, skąd też ona może pochodzić.
Jedno stało się jednak dla niego całkowicie jasne i pewne. Musiał ponownie porozmawiać z Katie Bell. To było konieczne i pogodził się z tym faktem szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, gdyż nie miał zamiaru ponownie poddać się panice i bezsilności.
Nie czekał długo, aby zrealizować swoje plany, okazja do tego nadarzyła się już kolejnego ranka. Wracał ze śniadania, kiedy zauważył Katie idącą samą po korytarzu. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, czy powinien do niej podejść, choć cień wątpliwości oczywiście mu się na moment nasunął i pozbawił go światła nadziei. Zaraz jednak go odepchnął i już po chwili z trudem dobieranymi słowami zaproponował spotkanie. Nie czuł się zbyt komfortowo. Wynikało to jednak nie z zawstydzenia lub temu podobnych uczuć, ale miało swe źródło w niepewności. W końcu nie miał pojęcia, czy dziewczyna przyjmie jego propozycję, czy wystawi go do wiatru i pozbawi ostatniej deski ratunku.
— Czekaj! Proponujesz spotkanie w celu… — odpowiedziała Katie, czekając, aż Draco sam dokończy jej wypowiedź.
— Może byś mi coś jeszcze poopowiadała ciekawego? Zaintrygowałaś mnie ostatnio, szczerze mówiąc. Po prostu jestem ciekaw, czy nie wiedziałabyś czegoś więcej. Ale oczywiście jeżeli się boisz… — Draco udał zrezygnowanego, ale wiedział, że dziewczyna się zgodzi. W końcu użył najpopularniejszego chwytu — Gryfoni niecierpieli, kiedy ktoś uważał ich za tchórzy, to była ich największa słabość.
— Sugerujesz, że jestem tchórzem? — zapytała Katie od razu, tak jak Ślizgon przewidywał. Musiał odwrócić głowę w bok, aby dziewczyna nie zauważyła triumfującego i zarazem kpiącego uśmiechu na jego twarzy.
— Może…
— Powiedz tylko, kiedy i gdzie. Przyjdę. — Nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią. Jej gryfońska duma została zraniona.
— Jest taka stara, nieodwiedzana raczej przez nikogo ławka niedaleko Bijącej Wierzby. Spotkamy się tam o osiemnastej. Myślę, że znajdziesz to miejsce, rozglądaj się uważnie.
Odszedł krokiem spokojnym, umiarkowanym, a minę miał nieodgadnioną i niewyrażającą żadnych emocji. W duchu jednak skakał ze szczęścia i śmiał się w głos. Znów odniósł zwycięstwo, znów przechytrzył jakiegoś Gryfona.
Ten dzień mijał wyjątkowo wolno, lekcje się dłużyły, a Gryfoni stali się bardziej irytujący niż zwykle. A wszystko to dlatego, że Ślizgon niesamowicie się niecierpliwił, wyczekiwał spotkania jak małe dziecko czekające na Boże Narodzenie.
Na lekcji transmutacji, która była jego ostatnią, siedział już jak na szpilkach i tylko irytował się wszystkim dookoła.
— Świetnie panno Granger, idealnie przetrasmutowała pani żywy organizm w obiekt nieożywiony. Dziesięć punktów dla Gryffindoru — wychwalała Hermionę profesor McGonagall. — A teraz kto mi powie, w jaki sposób należy przemienić obiekt nieożywiony w żywy organizm? Tak, proszę, panno Granger.
— Obiektu niożywionego nie da się przemienić w żywy organizm, ponieważ nie można podarować nieożywionemu obiektowi duszy, bez której żywy organizm nie istnieje — wyrecytowała Gryfonka.
— Bardzo dobrze, panno Granger, kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru! — oznajmiła McGonagall, po czym rozpoczęła nudny wykład, który miał być uzupełnieniem do wypowiedzi Hermiony.
— Bardzo dobrze, panno Granger, jest pani świetna, panno Granger, oby tak dalej, panno Granger — przedrzeźniał nauczycielkę Draco. — Ta panna Granger po prostu nauczyła się podręcznika na pamięć. Cholerna kujonica! Przyjaciółeczka Pottera jest przecież taka mądra, cudowna, wszystko potrafi…
— Chce pan coś dodać, panie Malfoy? — pani profesor przerwała monolog Ślizgona, którego posłusznie wysłuchiwali Blaise i Teodor.
— Nie, pani profesor — odparł przez zęby Draco, chociaż korciło go, aby odpowiedzieć w sposób bezczelny i wyładować w ten sposób emocje.
Nauczycielka przestała zwracać na niego uwagę, zajęta dalszymi, coraz bardziej skomplikowanymi tłumaczeniami.
— Na co się gapisz, Potter? — warknął wściekły już Draco, znajdując sobie nową “ofiarę”.
Gryfon uniósł brwi w geście zdziwienia.
— Na pewno nie na ciebie, Malfoy.
— No to odwróć się, Bliznowaty. I tobie, Weasley, też radzę to samo, bo skończy się to dla ciebie źle. Pamiętaj, że na razie jestem dla ciebie łaskawy. — Draco nawiązał do wciąż prześladującej jego pamięć lekcji eliksirów.
Ronald odwrócił się natychmiast, natomiast Potter mierzył się jeszcze przez chwilę spojrzeniem z Draco, po czym powiedział coś niezrozumiałego dla Ślizgona do Granger, przerywając pojedynek.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie wyszli z klasy. Jedni szli najpierw do swoich dormitoriów, inny od razu ruszyli na obiad. Wśród tych drugich był Draco. Usiadł przy stole Slytherinu, jednak mimo głodu, nie jadł, starając się wypatrzeć wśród Gryfonów Katie Bell. Nie znalazł jej. W końcu postanowił jak najszybciej zjeść i pójść do siebie, aby przynajmniej zacząć esej na transmutację i zająć czymś myśli.
W końcu nadeszła tak wyczekiwana osiemnasta.
O umówionej godzinie Draco przyszedł na miejsce, które sam wyznaczył, ale Katie tam nie zastał. Czekał na nią wściekły dobre piętnaście minut, po czym pomyślawszy, że dziewczyna go wystawiła do wiatru, postanowił wrócić do zamku i jak najszybciej na własną rękę znaleźć sposób na Szafkę Zniknięć. Nie zaszedł daleko.
Usłyszał śpiew. Nie żaden piękny, zachwycający czy choćby znośny. Nie, śpiewaczka (głos był zbyt wysoki jak na mężczyznę) fałszowała niemiłosiernie, ale najwyraźniej nie przejmowała się brakiem umiejętności, bo nie przestawała nawet na moment. Kierowany bardziej chęcią wyszydzenia śpiewu niż zwyczajną ciekawością podszedł bliżej.
— Hej! Nie po to wyznacza się godziny spotkań, żeby się na nie spóźniać. Co ty sobie myślisz?! Czekam tu dobre piętnaście minut jeśli nie więcej! — Katie Bell wyłoniła się zza zielonych, gęsto porośniętych malutkimi liśćmi krzewów.
— To ty tak fałszowałaś? — Draco puścił jej wypowiedź mimo uszu i zadał pytanie z wrednym uśmiechem na twarzy.
— Nie powinno cię to interesować. — Dziewczyna zarumieniła się delikatnie. — Poza tym może wytłumaczysz mi, dlaczego tyle się spóźniłeś?
— Ja się spóźniłem? Ja?! Przecież to ty nie przyszłaś w umówione miejsce. Czekałem przy tamtej ławce i czekałem… — Z emocji Ślizgon postąpił krok na przód wchodząc w zarośla.
— Mówisz o TAMTEJ ławce? — Wskazała palcem w stronę miejsca, z którego Draco przyszedł.
— A widziałaś tu gdzieś inną?
— No właśnie o tym mówię. Kazałeś mi się uważnie rozglądać, więc wywnioskowałam, że miejsce musi być dobrze ukryte. Ty byś tak nie pomyślał? No i znalazłam się tu — zakończyła, wykonując rękoma kolisty ruch. Lekki rumieniec zdradzał, że nie powiedziała wszystkiego. Za nic w świecie nie przyznałaby się przecież, że nie ona znalazła to miejsce, ale ono znalazło ją, czyli zwyczajnie wpadła w te krzaki, potykając się, a przy okazji nabawiła się sporego siniaka na prawym kolanie i zadrasnęła nadgarstek.
Draco kłóciłby się chętnie dalej, uporczywie trzymając przy swoim, ale wolał zostawić to na później. Dopiero w tym momencie bowiem spostrzegł, że nie stał wśród zwyczajnych chaszczy, które na darmo zarastały teren, ale znajdował się na okrągłej niby polance. Miejsce to porastała gęsto soczysto-zielona trawa znikająca gdzieś pod krzewami kilka metrów od stóp Draco. Idealnie na samym środku stała dosyć krótka, drewniana ławka. Niegdyś z pewnością musiała być koloru fioletowego, ponieważ lakier gdzieniegdzie jeszcze pozostał, głównie na brzegach i od spodu. Widać było, że od dawna nikt tu nie przychodził — na nieprzyciętej trawie nie było śladów butów czy innych oznak pobytu człowieka. Z punktu, w którym właśnie stał Draco, trudno było dojrzeć coś spoza polanki, podejrzewał zresztą, że gdziekolwiek by się nie przemieścił, widziałby niewiele więcej zza całkiem wysokiej, bujnej roślinności.
Katie stała obok niego i spoglądała na wyraz jego twarzy. Był całkowicie zaskoczony, temu nie dało się zaprzeczyć. Trudno jednak było się domyślić, czy podobał mu się ten widok, czy wręcz przeciwnie. Dziewczyna nie musiała czekać, aż twarz Ślizgona ukaże więcej emocji, ponieważ jej posiadacz sam przyszedł Katie z pomocą.
— No nieźle, Bell, nieźle… — powiedział z uznaniem i aprobatą. Nie to jednak przykuło uwagę Gryfonki, która momentalnie się najeżyła.
— Ja. Mam. Imię — wydusiła przez zęby. — Może nigdy ci się oficjalnie nie przedstawiłam, ale jestem KATIE. I naprawdę nie musisz od teraz za każdym razem się mylić. Bo wiem, że BELL jest dźwięczne i w ogóle, ale to nie moje IMIĘ. — Mina Katie wyrażała wszelkie emocje w przeciwieństwie do jej rozmówcy. Taka była właśnie jedna z podstawowych różnic pomiędzy nimi — z jej twarzy dało się czytać jak z otwartej księgi, z jego natomiast trudno było wywnioskować cokolwiek, a on sam również w tym nie pomagał.
Draco spojrzał na nią ze zdziwieniem. Do prawie wszystkich mówił po nazwisku i weszło mu to już w nawyk, ale raczej nikt się nie skarżył. A przynajmniej nikt nie śmiał powiedzieć mu tego prosto w twarz, w dodatku takim tonem, jakby popełnił przestępstwo godne więźnia Azkabanu. Chłopaka zamurowało.
— No to cieszę się, że ta kwestia została wyjaśniona. Możemy przejść już do konkretów? Ja też mam życie, nie chciałabym go marnować na siedzenie tu bezczynnie.
— Tak, hm… Katie — zgodził się niepewnie. Ta dziewczyna kompletnie go rozbrajała, zawsze potrafiła go czymś zaskoczyć, zadziwić. Często nie były to miłe niespodzianki, a wręcz przeciwnie.
Po chwili znów stał się pewny siebie. Wyprostowany, z wypiętą piersią i uniesioną głową podszedł do ławki i zasiadł na niej, całą swoją postawą prezentując swą godność i wyższość nad innymi. Katie parsknęła cicho na ten widok, jednak z grzeczności powstrzymała się przed wybuchem śmiechu i poszła w ślady Ślizgona. Ławka okazała się być naprawdę krótka, ponieważ prawie stykali się bokami. Draco nie przeszkadzałoby to w ogóle i zachowywałby swoją zwyczajną swobodę bycia, ale Gryfonka nie była kimś całkiem bez znaczenia w jego życiu. Przecież omało jej nie zabił. Katie natomiast jej dziewczęca natura i delikatność nie pozwalały na bycie wyluzowaną, niespiętą przy bliżej jej nieznanym chłopaku.
Rzucili sobie kilka niepewnych spojrzeń, po czym Draco postanowił rozpocząć rozmowę. Zdobył się na ten gest jedynie dlatego, że mógł wiele zyskać dzięki wiedzy dziewczyny, ale i tak rozluźnił nieco napiętą atmosferę.
Po ostatnim spotkaniu w Pokoju Życzeń, kiedy całkiem dobrze się czuli w swoim towarzystwie, mogliby się zachować inaczej, oboje to wiedzieli. Mieli też pewność, że ostatnim razem również w podobny sposób zaczynali. Ale mimo wszystko nie potrafili od początku się uspokoić, wyluzować, zrelaksować, minęło dobre kilkanaście minut, zanim tak się stało. To tak, jakby za każdym razem musieli oswajać to samo zwierzę, najpierw bawić się z nim w tak zwane podchody, dać mu przyzwyczaić się do obecności człowieka, a dopiero potem mogli podejść, pogłaskać je.
Draco gładko kierował rozmową i niebawem przeszedł ze spraw ogólnych do różnego rodzaju barier. Pozwalał Katie mówić, aż w końcu sama doszła do typu tych, które go interesowały. Wtedy dopiero podpytywał delikatnie, dopowiadał swoje, aby nakierować rozmowę na odpowiedni tor. Stosunkowo szybko zdobył odpowiedzi na nurtujące go pytania, zdobył wszystkie potrzebne informacje, a jednocześnie nie zdradził się. Mimo wykonanego zadania wciąż jednak siedział na miejscu, słuchał uważnie i mówił, kiedy trzeba było. Nie wiedział, co nim kierowało, ale został. Z każdą chwilą rozmowa przekształcała się, kolejne wątki odbiegały od pierwotnego tematu. Nawet nie zauważyli, że po raz pierwszy w życiu konwersowali ze sobą normalnie. Normalnie, to znaczy o sobie, nie kłócąc się ani nie mówiąc o magicznych przedmiotach i ich naprawie. Przewinął się między innymi jako ostatni temat quidditcha, który był pasją obojga i w którym oboje byli świetni.
— Dlaczego lubisz ten sport?
— To dla mnie nie jest tylko sport. To jest wolność... — odpowiedziała, a po chwili dodała z rozmarzeniem i błogim uśmiechem na ustach — tak, czuję się wolna, kiedy latam. Nigdzie nie jest mi lepiej niż w powietrzu, na miotle. Ten wiatr rozwiewający włosy i łaskoczący twarz, ta adrenalina, mrowienie w kończynach… Po prostu to kocham.
Draco uśmiechnął się delikatnie. Odczuwał dokładnie to samo, doskonale więc Katie rozumiał.
— Poza quidditchem mam oczywiście jeszcze inne pasje, między innymi właśnie interesuję się magicznymi przedmiotami. Ale jednak to nie to samo, moją największą miłością jest miotła. — Gryfonka zamyśliła się i Draco już myślał, że nie doda nic więcej, ale zaraz podjęła się mówienia na nowo, tym razem bez uśmiechu, z miną posępną i smutną. — Wiesz… Kiedyś chciałam zostać magomedyczką. To było takie dziecięce marzenie, ale przetrwało. Aż do niedawna czułam powołanie. A potem ten straszny wypadek… Właściwie nie wypadek, naszyjnik z opali celowo był zaczarowany. Ale podobno to nie ja byłam celem... No ale mniejsza z tym. Chodzi mi o to, że po pobycie w Mungu chyba nie chcę już uzdrawiać. Znaczy chcę, uwielbiam pomagać… Ale boję się, że mogę nie być dość silna, że nie wytrzymam… Draco, wszystko w porządku?
Mina Ślizgona faktycznie była nietęga. Ten tylko niezgrabnie wytłumaczył, że musi już iść, twierdząc, że zapomniał, iż Blaise na niego czeka i czym prędzej ruszył w stronę zamku. Prawda była jednak taka, że zwyczajnie się spłoszył, kiedy Katie wspomniała wydarzeniach sprzed pół roku. Za każdym razem, kiedy tylko ktoś poruszył ten drażliwy temat, Draco na nowo nachodziły wątpliwości. Wciąż zadawał sobie te same pytania: czy ktoś się domyśli? czy poniesie konsekwencje swoich czynów? Bał się. Obawy dręczyły go i nie pozwalały zapomnieć o niczym.
Szedł szybko. Oddychał ciężko i sam nie wiedział, czy to przez tempo marszu, czy adrenalinę, którą wywołał strach. Wszedł do zamku i od razu skierował kroki do dormitorium. Udawał, że nie słyszy, jak Crabbe i Goyle wołają go, aby razem z nimi pognębił jakiegoś drugorocznego Krukona, który uciekł im, kiedy tylko się odwrócili. Szedł przed siebie i nikt ani nic go nie zatrzymało. Uciekał przed męczącym i przytłaczającym światem. Nie jak tchórz, ale jako człowiek wykańczany powoli psychicznie.
*
— Cześć, Teodor! — zawołała Pansy, a jej głos rozniósł się echem po pustym korytarzu. Nie zwróciła uwagi na karcącego ją starszego pana wymachującego zaciśniętą pięścią z wielkiego obrazu w złotych ramach, który zarzucał jej nieokrzesanie i całkowity brak kultury osobistej.
Chłopak podążający najprawdopodobniej do pokoju wspólnego Slytherinu odwrócił się powoli za siebie, a na widok dziewczyny na jego twarz wypłynął blady uśmiech.
— Cześć, Pan.
— Wracasz do dormitorium?
— Tak.
— To możemy pójść razem.
Teodor uśmiechnął się życzliwie, ale nie odpowiedział. Pansy słusznie uznała to za zgodę, więc dalszą drogę do lochów pokonywali już razem. Żadne z nich nie odzywało się, ale cisza nie była krępująca i oboje czuli się bardzo swobodnie. Tych dwoje było najlepszym przykładem na to, że rozmowa nie zawsze jest najlepszym źródłem porozumienia. Wypowiedziane zdania często potrafią dzielić ludzi, budować mur pomiędzy dwoma osobami, a nawet ranić, sprawiając niewyobrażalny, mentalny ból. Milczenie natomiast zastępuje nieraz tysiące słów, wyraża więcej niż można by powiedzieć, przekazuje drugiemu człowiekowi uczucia i emocje w sposób subtelny, nierażący, delikatny, muska nimi duszę i porusza czułe serce. Mimo panującej ciszy rozumieli się nawzajem — oboje domyślili się, że drugie z nich dopadła melancholia i roztrząsało rzeczy dla siebie ważne, w czym nie mieli zamiaru przeszkadzać sobie nawzajem.
Pansy wciąż rozmyślała nad tym, co powiedział jej niedawno Blaise. I bynajmniej nie chodziło o Draco, tym razem głowę zaprzątał jej nie kto inny jak sam Teodor. W końcu Zabini miał rację — Nott też został Śmierciożercą w zastępstwie za swojego ojca zamkniętego w Azkabanie po nieudanej akcji sprzed prawie roku w Ministerstwie Magii, którą dowodził Lucjusz Malfoy. Właściwie to Teodor został całkiem sam, bez żadnej bliskiej rodziny, ponieważ jego matka zmarła wiele lat temu, czego mały wtedy chłopiec był świadkiem. Musiało mu być ciężko samemu, zwłaszcza po dołączeniu do szeregów Czarnego Pana, do czego został zmuszony przez niefortunne okoliczności. A przecież nie było niczego po nim widać, trzymał się nieźle i zachowywał pozory normalności. Jakby tak naprawdę nic się nigdy złego nie wydarzyło, a on był tą samą osobą co przed laty, kiedy żył względnie beztrosko i nie musiał się przejmować tak wieloma ważnymi sprawami.
Teodor natomiast z natury był małomówny, nieczęsto udzielał się w rozmowach, chyba że miał coś ważnego, wartościowego do przekazania słuchaczom. Nic dziwnego więc, że i tym razem nic nie mówił pogrążony we własnych, niezbyt wesołych i optymistycznych myślach. Bycie samotnikiem nie przeszkodziło mu mieć przyjaciół, z którymi nieraz spędzał czas. Jego charakter kolidował jednak z uczuciami innej, całkowicie odmiennej natury. Jeszcze nigdy nie zaznał smaku miłości, nigdy się nie zakochał, nigdy nie miał przy sobie osoby najważniejszej, która darzyłaby go odwzajemnionym uczuciem. Od niedawna miał okazję do nadrobienia wszystkich braków w życiu, ale nie skorzystał z jakże kuszącej możliwości.
Jego obiektem westchnień stała się dziewczyna wyjątkowa. Dziewczyna, którą uważał za niezwykłą w swej dobroci i jednocześnie trudnym charakterze. Dziewczyna, która była dla niego niedostępna. I właśnie ta dziewczyna szła obok niego w milczeniu, nie zdając sobie sprawy z jego uczuć. Nawet nie chodziło mu o ich wieloletnią przyjaźń. Nie zważałby na podobne rzeczy, jednak miał inne obiekcje nie pozwalające mu na okazanie skrywanych od pewnego czasu uczuć. Doskonały zmysł obserwacji sprawił, że nie mógł nie zauważyć, jak Pansy spogląda na Blaise’a, w jaki sposób się do niego zwraca z rumieńcami na policzkach i błyszczącymi oczami. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie zdobędzie jej serca, ponieważ należało ono do jednego z jego najlepszych przyjaciół, o czym ten zdawał się nie wiedzieć. A jakichkolwiek uczuć nie żywiłby do dziewczyny, zależało mu tylko i wyłącznie na jej szczęściu, ponieważ jego miłość do niej była czysta, nieskażona gniewem czy zazdrością, które zazwyczaj okazywały się zgubne.
Nie minęło dużo czasu, kiedy dwójka Ślizgonów doszła na miejsce i rozstała się, nie wypowiadając do siebie ani słowa. Pansy tylko pomachała energicznie i zaraz dołączyła do grupki dziewcząt stojących nieopodal kominka. Teodor natomiast według wcześniejszych zamiarów poszedł do swojego dormitorium. Tak jak się spodziewał, nie zastał tam żadnego ze współlokatorów, którzy zapewne włóczyli się po zamku. Nie miał wątpliwości, że przez ich spacerowanie po korytarzach Hogwartu ucierpiało conajmniej kilku niewinnych. Pewnie pozaczepiali paru Puchonów… Albo jakiemuś Gryfonowi przygadali. A może Krukoni im się czymś narazili? Te i inne myśli towarzyszyły mu podczas upajania się niczym niezmąconą, kojącą ciszą i całkowitą samotnością, które uważał za zbawienne. Nie żeby sam nie dokuczał nigdy innym uczniom. Zdarzyło mu się, że razem z Draco pomęczyli jakiegoś pierwszoroczniaka. I chociaż nie odczuwał z tego powodu jakichś wielkich wyrzutów sumienia, wiedział, że postępował źle i starał się unikać takich sytuacji. Jednak czasami tak go kusiło…
Zaraz pozbył się wszelkich myśli i zatopił w lekturze książki leżącej na szafce nocnej obok łóżka z zieloną pościelą. To było jego drugie, lepsze życie. Co z tego, że nieprawdziwe, fikcyjne? Ważne, że lepsze… Bo gdy brak już człowiekowi sił, sięgnięcie po książkę potrafi okazać się zbawienne, oczyszczające, dodające otuchy i nadziei na lepsze jutro.
______________________________________________________________
Dzień dobry! Rozdział wreszcie jest. Nie wiem, czy Wy się cieszycie, ale ja na pewno.
Po tak długim czasie powinnam dodać coś dłuższego, prawda? Niestety pani Czas nie była dla mnie łaskawa, chyba okres dostała, bo humorki miała niezłe i żyć mi nie dawała. Chociaż ten rozdział jest i tak najdłuższym, jaki udało mi się napisać do tej pory.
Nie wiem sama, czy mogę go nazwać udanym. Jest Katie, akcja z nią się rozwija. Mamy też Pansy, Teosia, Crabbe'a i Goyle'a (chociaż tylko wspomnianych), poza tym Złotą Trójcę. No i oczywiście Draco. Jeśli chodzi o zawirowania miłosne na drugim planie, jesteście już prawie do końca wtajemniczeni (w sensie Pan i Teo). ;) Jeszcze tylko kilka rzeczy będzie trzeba dodać do całości i fabuła nie będzie miała nic więcej do roboty oprócz rozwoju.
Korzystając z okazji chciałabym Was zaprosić na bloga mojej wspaniałej i nieocenionej bety, Aranel. Opowiadanie ma na razie dopiero prolog i rozdział pierwszy, ale już mogę stwierdzić, że jest świetne. Przy okazji pochwalę się, że jestem betą mojej bety (specjalnie użyłam tych określeń, chcę Wam pokazać, jak to dziwnie brzmi o.O). KILKAJCIE
I jeśli ktoś jeszcze nie widział zwiastuna wykonanego dla mnie przez Oswin, zapraszam do TEJ zakładki na sam dół lub do POSTA.
Wiem, znowu się rozgadałam. ;c
Pozdrawiam serdecznie,
Ap
PS Nie mam pojęcia, co z następnym rozdziałem, wciąż będę pisała nieregularnie jak na razie (więcej info o tym pod nagłówkiem).
PS 2 Nie powiadamiam od teraz o nowych rozdziałach. Nie mam na to czasu, a poza tym nawet nie pamiętam, kogo właściwie miałam powiadamiać. Bardzo proszę o korzystanie z TEJ zakładki. Jedno kliknięcie i żaden post Wam nie umknie.
Piękny, cudowny rozdział. Ładne opisy, podobał mi się zwłaszcza fragment o umykajacym czasie...
OdpowiedzUsuńCóż, rzeczywiście, perypetie Dracona i Katie się rozwijają. Ciekawe, czy młody Malfoy zdaje sobie sprawę z tego, że wpadł po uszy xD
Jeśli chodzi o Teodora - nie jestem w stanie sklecić zdania. Pięknie opisane jego uczucia, sytuacja, w której się znalazł. Dla niego musi to być niezywykle trudne, niemal tak samo, jak dla Dracona. I jeszcze te zawirowania dotyczące kwestii miłosnych...
Życzę dużooooo weny, pozdrawiam i oczywiście zapraszam do mnie (:
http://yaoi-tomarry.blogspot.com/
+ Mam Twojego bloga w obserwowanych (:
Zda sobie. Nie chcę spojlerować, ale uświadomi to sobie w najgorszym momencie z możliwych. ;c
UsuńCieszę się, że Teodor przypadł Ci do gustu, bo to jedna z moich ulubionych postaci. ;)
Dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa. :)
Wpadnę do Ciebie, na pewno. Ale wiesz, jak to jest... No po prostu Czas ma mnie gdzieś...
Wiem, że masz w obserwowanych, byłaś chyba jedna z pierwszych moich Obserwatorek. ;)
Również pozdrawiam.
Taki piękny rozdział i to dla mnie ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Nawet gdybym nie uwielbiała Teodora, to i tak uważam, że to najlepszy rozdział.
Kiedy pisałaś o tym, co on czuje do Pansy... W zasadzie ja mam podobnie. To niesamowicie piękne chcieć bardziej czyjegoś szczęścia niż własnego.
No mowę mi odjęło po prostu.
Jestem oczarowana.
Ściskam, em. :*
PS. Założyłam kolejnego (!) bloga -> talis-vita.blogspot.com
Jejuniu, dziękuję. Nie sądziłam, że tak się komuś może spodobać to, co piszę. Uśmiecham się jak głupia do monitora po prostu. :D
UsuńA na bloga już lecę, bo luknęłam i widzę, że tekst krótki (jestem leniem). ;)
Całuję,
Ap
Rozdział świetny, cudowny i interesujący.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od początku - Draco i ta jego pewność siebie w naprawianiu szafki, jak mi to do niego pasuje. :') W dodatku Katie jest mu coraz bardziej potrzebna, co - nie ukrywam - bardzo mi się podoba.
Ich spotkanie... Jak zwykle przyjemną konwersację musiało przerwać coś niemiłego, przywołującego złego ducha wyrzutów sumienia i poczucia winy. Jestem bardzo ciekawa, kiedy Katie dowie się, kto podrzucił jej naszyjnik z opali. A jestem pewna, że się dowie. Może niedługo, może gdy będą ze sobą czy coś *a ja jak zwykle tylko o jednym XD*, ale prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
Słodka i nieprzewidywalna Katie o dźwięcznym nazwisku Bell jest chyba moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. To urocze, jak zacina i zaskakuje Ślizgona, a wiadomo, że Draconowi się to spodoba...
Pansy x Teodor x Blaise... Ciekawy trójkąt, nie powiem, brakuje tylko Crabbe'a i Goyle'a do kompletu XD Z całej tej trójki najbardziej lubię skrytego Notta. Chłopak jest postawiony w ciężkiej sytuacji, a dodatkowo musi obserwować sympatię, jaką Pansy darzy Zabiniego... Dziwię mu się, że tak spokojnie to znosi i nadal potrafi przebywać w towarzystwie przyjaciół. Ale widocznie, taka jest różnica między mną a nim :')
Kocham twoje opisy. Całe akapity mogłyby być cytatami nadającymi się na ścianę czy jako tytuły innych blogów. Zasługujesz na swoją gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Gwiazd z podpisem "opisatorka" XD Jaki cudowny zawód wymyśliłam, jej
Ach, zapomniałabym o napisaniu, że strasznie podoba mi się stosunek Teodora do książek. Można powiedzieć, że gdy bohater jakiejkolwiek powieści kocha czytać, od razu ma u mnie + i ląduje gdzieś wysoko w rankingu najlepszych postaci danej pozycji. :')
Komentarz chyba krótszy od poprzedniego, ale nie mam pojęcia, co mogę jeszcze napisać. Ale jakiś tam *jeśli nie jakości, to chociaż długości, cnie* poziom utrzymuję... Mam nadzieję.
Ściskam mocno i do następnego rozdziału!
[rose-z-ravenclawu.blogspot.com]
Cieszę się, że jak na razie Ci się podoba, zobaczymy, jak to będzie dalej. ;)
UsuńStrasznie pewnie wyrażasz opinię o naszyjniku z opali. I dobrze, bo będzie tak, jak mówisz. Tylko bardzo późno o tym napiszę (ja już mam wszystko rozplanowane aż do końca drugiej części, więc wiesz... xD).
No z tym nazwiskiem to musiałam napisać, bo przecież bell to dzwon. :D
Ej, weź nie strasz. Żadnego Crabbe'a i Goyle'a nie będzie w trójkącie, bo wyszłaby z tego parodia (a ja mam ostatnio dość parodii, wystarczy że jedna jest już wymyślona xD).
Właśnie osobą Teodora chciałam pokazać różne odcienie miłości - jedni są piekielnie zazdrośni, inni chcą tylko szczęścia ukochanej osoby, jeszcze inni starają się nienawidzić tych, których kochają (to tak a propos kolejnego wątku, który wprowadzę przy następnym rozdziale xD).
Hah, tak, do Alei Gwiazd ze mną. :D Nie no, nie przesadzajmy, czasami mnie po prostu natchnie. xD
Z tym stosunkiem do książek mam tak samo, można powiedzieć, że wykreowałam Teodora na swój własny ideał chłopaka. :D No prawie... ;)
Nie masz co marudzić nad długością komentarza, bo i tak jest najdłuższy jaki pod tym rozdziałem otrzymałam. I jakoś ma dobrą - jasnym dla mnie jest, że jeśli ktoś powie mi o rozdziale aż tyle, komentarz będzie dobry. Poza tym dla mnie liczy się gest. (Nie znaczy to, że masz zaprzestać się rozpisywać, nie rób mi tego. xD)
Całuję,
Ap
Niezwykły jest fakt, że nawet pisząc o zwykłych wydarzeniach, które nie mają w sobie żadnej wartkiej akcji, potrafisz całkowicie wciągnąć i zahipnotyzować czytelnika. Przykładowo dialog Draco z Katie to nie był zwykły dialog ;P Nie opisujesz nudno pomieszczeń itp. tylko zagłębiasz się w psychikę bohatera, pozwalając nam poznać go naprawdę ;) Najbardziej urzekłaś mnie fragmentem, w którym opisujesz właśnie rozmowę Draco z Katie i pokazujesz, jak Draco prowadzi rozmowę, jak manipuluje, jak uzyskuje informacje ... to było naprawdę doskonałe, byłam pełna podziwu i zachwytu ;P Twoje postacie to nie jakieś wyprawne, bezbarwne marionetki, ale prawdziwi ludzie, z krwi i kości, którzy myślą, czują i rozumieją ;) To jest fantastyczne! ;D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Court.
www.hgwk.blogspot.com
Dziękuję za tyle miłych słów. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. :)
UsuńRównież pozdrawiam.
Możesz być pewna, że zostanę, w najbliższym czasie nadrobię zaległości czytelnicze haha xD Ja też dziękuję za opinię, wiele to znaczy, zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero zaczyna ;)
UsuńZapraszam na
OdpowiedzUsuńhttp://ocenialnia-opowiadan.blogspot.com/2014/03/czyste-serce.html
przed chwilą wstawiłam ocenę :)
Przepraszam, że tak późno komentuję, ale dopiero dzisiaj znalazłam chwilę czasu na nadrobienie zaległości.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim - na pewno będę na Ciebie czekać. Nie przejmuj się brakiem czasu - przecież poza blogami mamy swoje życie i nie musimy siedzieć przecież cały czas nad rozdziałami :)
No to do rzeczy. Bardzo spodobał mi się pierwszy akapit. Wprowadziłaś fajny klimat, jakoś tak od razu poprawił mi się humor. Tylko chyba ze dwa razy zauważyłam brak przecinków.
Kurczę, zazdroszczę Ci. Tak fajnie i lekko opisujesz rozmowy między Katie i Draco, nie zapominając przy tym o kanonie. Mam wrażenie, że czytam uzupełnienie do szóstej części HP. Twoje opowiadanie śmiało mogłoby z nią konkurować :)
Podziwiam Cię, że nie opisujesz tylko przebiegu wydarzeń, ale także dodajesz swoje przemyślenia. Bardzo mi się one podobają i być może kiedyś je zacytuję (oczywiście, podam skąd jest cytat! :)). Bohaterowie są z krwi i kości i to jest świetne.
Szkoda mi Teodora, chociaż zaimponował mi dojrzałością. Jako postać wyobrażałam go sobie nieco inaczej, ale mimo tego z całego serca kibicuję jemu i Pansy.
Zwiastun jest genialny, chociaż nie lubię Shay Mitchel :c. Ale nadaje się na Katie zdecydowanie lepiej niż aktorka z HP.
A, zapomniałabym. Rozbawiła mnie reakcja Katie na mówienie do niej po nazwisku. A Draco był, przynajmniej ja to tak odebrałam, uroczy, kiedy tak go koncertowo ochrzaniła :)
Całuję, życzę dużo Weny i jeszcze więcej czasu :)
A.
Nic nie szkodzi, ja sama mam ostatnio opóźnienia w zaglądaniu na inne blogi. I dziękuję bardzo za słowa otuchy. :)
UsuńZ tymi przecinkami to zawsze problem. Niestety, pomimo ogromnej pomocy ze strony Aranel nie wyłapuję wszystkiego. ;c
Dziękuję za tyle miłych słów, chyba jeszcze nigdy nie przeczytałam aż tylu na raz. Mam wielkiego banana na twarzy. Przesłodziłaś chyba, kochana. :D
Serio mnie zacytujesz? Teraz to już serio cukru dowaliłaś. ;'D
Co do zwiastuna - mnie też kilka rzeczy nie przypadło do gustu, prawdę mówiąc, jednak podziwiam Oswin, bo stworzyła dla mnie praktycznie z niczego coś, co wprowadza w nastój bloga i być może zachęci w przyszłości kogoś do przeczytania tego opowiadania. ;)
Jejciu, mogłabym Ci dziękować i dziękować, a i tak nie wyraziłabym wdzięczności za tak miły komentarz. Ale napiszę to jeszcze raz. Dziękuję! ;*
Ściskam,
Ap
PS A u Ciebie kiedy rozdział? I chodzi mi tu o któregokolwiek bloga, bo wszystkie są genialne. :D
Nie mam do czego się przyczepić, więc muszę słodzić :D
UsuńA żebyś wiedziała, że zacytuję! :D
Haha, nie lubię słodzić, wierz mi i bardzo bym się chciała do czegoś przyczepić i coś skrytykować, bo zanim trafiłam do Ciebie, nie spotkałam się z takim opowiadaniem, które całkowicie przypadło mi do gustu. :)
A u mnie rozdział pojawił się na spotykamy-siebie :) Serdecznie zapraszam! :)
Zacznę od tego, że zakochałam się w twoim Teodorze. Jest taki... inny. Nie zachowuje się jak "typowy" fanfikowy Ślizgon (Draco zresztą też nie), raczej jak ten książkowy, odpowiadający wszystkim cechom, które wymieniła Tiara w swojej piosence.
OdpowiedzUsuńA twój styl... O mamo, zwykle nie podobają mi się metafory, jak tutaj ta z morzem, bo wychodzą kiczowate, ale tym razem aż pozazdrościłam. Ogólnie piszesz ładnie, zgrabnie, bez rażących błędów i bohaterów kreujesz różnorodnie. Twoja Katie jest wprost przeurocza. I... Em... Wydaje mi się, czy chcesz spiknąć ją z Malfoyem? Bo jeśli tak, padam do nóżek, mam dosyć dramione, drarry, drinny i całej tej przemaglowanej na tysiąc sposobów hordy paringów. Tylko jak to nazwać? Dratie? Bellfoy? :D
Będę wpadać, ale do obserwatorów się, niestety, nie dodam bo coś mi z tym szwankuje. :<
A jeśli miałabyś poczytać fanfiction OC w czasach Huncwotów-bez Huncwotów, to zapraszam do siebie: http://macnair-story.blogspot.com/.
Pozdrawiam!
*chciałabyś, nie miałabyś, ugh.
UsuńDziękuję bardzo za tyle miłych słów. Wywołałaś nimi uśmiech na mojej twarzy po całym dniu zapieprzania. :) Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej.
OdpowiedzUsuńNa Twojego bloga chętnie wejdę. Ale później, teraz niestety nie dam rady. Oczy same mi się zamykają, a przecież uczyć też się trzeba. ;c
Również pozdrawiam. :)
Niezły, naprawdę . :) Szkoda mi Teo i jego nieodwzajemnionego uczucia. Znajomość między Katie i Draci się rozwija, jestem ciekawa co dalej :)
OdpowiedzUsuńFajno, smutno, romantycznie. Ale ktoś kiedyś powiedział, że nieszczęśliwa miłość jest lepsza niż żadna. A ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Chyba ten Ktoś nie przeżył nieszczęśliwej miłości ;(. Szkoda Teosia, wcześniej jakoś nie zwróciłam na niego większej uwagi, chyba dzięki twojemu blogowi się to zmieni :).
OdpowiedzUsuńNie chcę się powtarzać, ale znowu delikatnie i zupełnie cudownie utrzymałaś nastrój, zwłaszcza przy scenie, kiedy Katie i Draco siedzieli na ławce i przy końcówce. Wiem, że nie ma określenia "zupełnie cudownie", ale ja już nie mam określeń na twoje pisanie. Ogólne określenie twojego stylu:
Superkalifradaistoekspilarytycznie, istnieniesłychaniecudnacznostycznie.
Love, A.
Co za piękny rozdział <3
OdpowiedzUsuńRozmowa między Katie a Draco była świetna, na pewno zostawi jakiś ślad w Ślizgonie, przez co nie będzie już tak negatywnie to niej nastawiony i nie będzie chciał tylko wyciągać od niej potrzebne mu informacje.
Szkoda mi Notta, mam nadzieję, że w późniejszym czasie Pansy zauważy uczucie swojego przyjaciela i je odwzajemni ;>