środa, 11 czerwca 2014

Rozdział X

Dla każdego,
kto we mnie nie zwątpił i cierpliwie czekał.

Lekcje to ten punkt w planie dnia, od którego nie da się zrobić sobie przerwy, więc każdy uczeń musiał na nie obowiązkowo pójść bez względu na to, czy chciał. Dlatego pokój wspólny Slytherinu był niemal pusty, kiedy Draco późnym rankiem wyszedł ze swojego dormitorium na podbój dnia. Wciąż był zaspany, więc najchętniej wróciłby do swojego łóżka i wtulając twarz w poduszkę, zasnął. Jednak nie pozwolił, aby pragnienie to wygrało i od razu ruszył do Wielkiej Sali, aby zjeść szybkie śniadanie, a następnie udać się na zajęcia. Jego lekko już przydługie, blond włosy falowały w rytm szybkiego marszu i podrygiwały, jakby ruszyły w wesoły tan. Każdy jego krok odbijał się echem od grubych ścian korytarzy. Dodatkowo dało się słyszeć rozmowy postaci z portretów, ich pochrząkiwania i śmiechy, przez co pusty korytarz wydawał się tętnić życiem, jakby zebrała się na nim co najmniej połowa hogwartczyków.
 — Harry! Ile razy mam ci powtarzać, że to niemożliwe? — Draco prawie już przy Wielkiej Sali usłyszał dziewczęcy, przemądrzały głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby w całym Hogwarcie.
Ślizgon cofnął się gwałtownie za schody, aby nie zostać zauważonym. Dobrze zrobił, bo już po chwili ujrzał schodzącą po nich trójkę Gryfonów w czarnych szatach.
 — Jak możesz tak mówić, Hermiona, po tym wszystkim, co widziałaś w tym roku? — odpowiedział dziewczynie Potter i podrapał w wiecznie rozwichrzoną czuprynę. Granger rzuciła mu spojrzenie atakującego bazyliszka.
 — On nie może być Śmierciożercą. Pomyśl tylko! Voldemort nawet nie przyjąłby go do siebie, a już w ogóle nie zleciłby mu żadnego zadania.
 — A może właśnie wiedział, że ten szczur będzie mało podejrzany i wykorzystał to?
 — Myślę, że Hermiona ma rację, Harry. — Dołączył do wymiany zdań Weasley, wyrażając nieśmiało swoja opinię. Draco mógłby przysiąc, że zauważył na jego twarzy rumieniec, kiedy przyjaciele na niego spojrzeli z zaskoczeniem, zaciekawieniem i poirytowaniem jednocześnie.
Potter już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk zbiegania po schodach. Katie zatrzymała się przy Gryfonach gwałtownie.
 — Cześć, chłopcy. Co tam u was? — rzuciła z uśmiechem, a oni odpowiedzieli, że w porządku i zadali jej podobne pytanie.
 — U mnie też dobrze. A ty jesteś pewnie Hermiona, prawda? Katie Bell — podała Granger rękę, a ta jej się przedstawiła. Draco z konsternacją zauważył, że nawiązywanie nowych znajomości przychodzi Katie z niezwykłą łatwością, a także że głos Hermiony brzmi przemądrzale nawet wtedy, kiedy robi coś tak zwyczajnego jak podanie swojego nazwiska czy przywitanie się z kimś.
Ruszyli w czwórkę do Wielkiej Sali, rozmawiając o czymś mało ważnym, czemu Draco nawet nie próbował się przysłuchiwać. Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem, Ślizgon wyszedł ze swojej kryjówki. Zastanawiało go to, co mówili, zanim pojawiła się Katie. Kto według nich był Śmierciożercą? Chłopak miał przeczucie, że chodziło o niego, zwłaszcza że wcześniej usłyszał z ust Pottera różne epitety na swój temat i również „szczur” znajdował się wśród nich. Zacisnął ręce w pięści. Ten Gryfon zawsze musiał mu uprzykrzyć życie — nieważne czy wkurzając go swoim gadaniem, czy dowiadywaniem się, co robił. Na szczęście Granger go nie podejrzewała, więc mógł czuć się spokojniej — Potter był nieobliczalny, o czym Draco przekonał się między innymi jakiś czas temu w łazience Jęczącej Marty, ale to ta dziewczyna była „mózgiem” ich paczki, w końcu wiedziała niemal wszystko, jak często się o niej mówiło. A skoro próbowała przekonać Pottera, że nie miał racji, to musiało jej się udać.
Wszedł do Wielkiej Sali. Przy czterech długich stołach ustawionych równolegle do siebie siedzieli uczniowie z czterech domów, a piąty, ustawiony prostopadle do pozostałych był zajęty przez nauczycieli. Wśród ciała pedagogicznego brakowało Dumbledore’a i Snape’a, ale poza nimi wszyscy byli obecni na śniadaniu. Pomieszczenie przyćmiewało każde inne w Hogwarcie i nieodmiennie jego wygląd zapierał blondynowi dech w piersi, chociaż zjawiał się tam kilka razy dziennie już od sześciu lat. Największe wrażenie wywoływało w nim właśnie rano, kiedy wciąż zaspany zjawiał się w nim i mógł podziwiać jego ogrom, piękno, wyjątkowość. Czuł się wtedy naprawdę mały, nic nieznaczący, rozumiał, że jest jedynie małym pyłkiem we wszechświecie, a nie jego panem. Czasami się zastanawiał, czy gdyby Voldemort się tu pojawił, poczułby się tak samo, ale zreflektował się, że przecież taki potwór z pewnością mało co czuje, a już na pewno nie są to uczucia takiego rodzaju.
Prawie nikt nie zwrócił uwagi na Draco, gdyż zbytnio wszyscy byli zajęci dojadaniem tostów, kanapek i innych posiłków oraz dopijaniem soków dyniowych i pozostałych, mniej popularnych napitków, aby zdążyć przed pierwszą lekcją. Dosiadł się do przyjaciół przy stole Slytherinu. Pansy właśnie kończyła sałatkę, Blaise dopijał wodę ze szklanki, a Teodor ze znudzeniem odsuwał od siebie pusty talerz, na którym widniały jeszcze okruchy. Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Draco i skinęli mu na powitanie głowami, jakby nie mieli sił na wykonanie żadnego innego gestu.
 — Co tam u was? — zagadnął blondyn, siadając. — Zaczekacie na mnie?
 — Ja muszę jeszcze wrócić po książki — oznajmił Teodor i wstał.
Ten chłopak zawsze robił wszystko inaczej — uczył się porankami, kiedy jeszcze wszyscy spali, choć większość robiła to wieczorem lub po południu. Nigdy nie mówił o sobie, pomimo tego że w naturze Ślizgonów było przechwalanie się. Nie próbował sprytnie podchodzić innych i popełniać drobnych oszustw, tak jak każdy w Slytherinie i ci, co go lepiej znali, zastanawiali się czasami, czy Tiara Przydziału dokonała dobrego wyboru, przydzielając go do domu Salazara. Torbę z książkami, pergaminami, piórami, kałamarzami i innymi potrzebnymi przyborami zabierał z dormitorium po śniadaniu, a nie tak jak wszyscy przed. No i przede wszystkim często zaskakiwał tym, co mówił, jeśli już się odzywał. Oto cały Teodor.
 — A ja lecę do toalety. Możesz dopić moją kawę. Spotkamy się na eliksirach! — rzuciła przez ramię Pansy, a chwilę później zniknęła za drzwiami.
Draco z konsternacją zauważył, że ta dziewczyna była jedyną znaną mu, która chodziła do toalety sama, a nie jak większość — stadem. Może to kwestia tego, że przyjaźniła się z trzema chłopakami, a to raczej ograniczało jej możliwości, niemniej jednak nawet gdy spędzała czas z koleżankami, nie robiła niczego podobnego. Oto kolejna wyjątkowa cecha, która odróżniała ją od tłumu.
Został z Blaise’em sam na sam. Przyjaciel rzucał mu niepewne spojrzenia, ale on nawet tego nie zauważył, pochłonięty nakładaniem sobie jajecznicy na bekonie i nalewaniem dyniowego soku, którego przez zamaszysty gest ręką o mało nie rozlał na swoją szatę. Zaczął jeść w pośpiechu, aby nie spóźnić się na pierwszą lekcję.
 — Co byś zrobił, gdyby spodobała ci się jakaś… no, powiedzmy Gryfonka? — zapytał Blaise po minucie.
Draco zakrztusił się przełykanym właśnie napojem. Skąd Zabini mógłby wiedzieć o nim i Katie? Po chwili zreflektował się, że przecież Bell mu jedynie pomagała i nie było nic między nimi. Mimo wszystko był pewien, że chodziło właśnie o to.
 — Wiem, dziwne, nie? Biorąc pod uwagę twoją reakcję, wiesz chyba, o co mi chodzi? — Blaise ponownie się odezwał, poprawnie interpretując zachowanie przyjaciela jako objaw zszokowania.
 — Ale wiesz, ona z jednej strony nie jest taka zła. Ładna, mądra, ma to coś w sposobie bycia… A to że zdrajczyni krwi to inna sprawa... — kontynuował, nic sobie nie robiąc z coraz bardziej rozszerzających się źrenic Draco. — Ona jest jak ogień. Uwielbiam patrzeć na te rude włosy…
 — Chwila, moment. O kim my właściwie mówimy?
Draco od początku był niemal pewny, że Blaise wie o Katie i to o niej chciał z nim pomówić. Trudno było mu się do tego przyznać, ale dziwnie ciepło mu się zrobiło na myśl, że ktoś ich mógł postrzegać jako parę, a nie tylko partnerów przy pracy. Nie wiedział, skąd wzięło się to uczucie, jednak i tak było ono całkiem przyjemne. Ale Katie nie miała rudych włosów, więc musiało chodzić o kogoś innego. Draco wiedział, że powinien czuć ulgę z tego, że wciąż jego spotkania z Katie były zatajone, ale z drugiej strony szkoda mu się zrobiło, że wciąż musi mieć tajemnice przed najlepszym przyjacielem. No i wcale nikt nie uważał jego i Bell za parę…
Blaise schylił się lekko w stronę blondyna i konspiracyjnym szeptem powiedział:
 — O Ginny Weasley przecież.
Odchylił się ponownie do dawnej pozycji, dzięki czemu miał świetny widok na coraz to bardziej zdziwionego przyjaciela. Draco nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Jak to możliwe, że Blaise kochał kogoś, kogo nieustannie obrażał i krytykował? Wciąż tylko mówił o tym, jakie to rude włosy są okropne, że żaden z niej gracz quidditcha i dostała się do drużyny tylko dzięki temu, że podobała się Potterowi… A tu taka niespodzianka! Fakt, było to oznaką tego, że Blaise musiał zwracać na młodą Weasley większą uwagę, skoro ciągle o niej mówił, ale żeby zaraz miłość? Nie rozumiał Zabiniego.
 — Ale… Jak to? — wydusił z siebie w końcu.
Odłożył na talerz widelec, który ciągle trzymał w połowie drogi do ust. Informacja odebrała mu apetyt, poza tym obawiał się, że w końcu naprawdę się udusi, jeżeli będzie się krztusił za każdym razem, kiedy Blaise mu powie coś niespodziewanego.
 — No po prostu. Wiesz, to trudne. Ona jest zdrajczynią krwi i… To absurdalne, nie mogę nic do niej czuć. W sumie to, że wciąż mówię, że jej nienawidzę, to prawda. Bo nienawidzę jej za to, że ją uwielbiam. Taki paradoks mały — zaśmiał się gorzko.
 — Wiesz… Może mógłbyś spróbować — Draco nie wiedział, co powiedzieć, więc rzekł pierwsze, co przyszło mu do głowy. Dopiero po chwili zorientował się, że dał Blaise’owi najgłupszą radę z możliwych.
Sięgnął po kawę, której nie dokończyła Pansy. Czuł, że trochę kofeiny na dobry początek dnia mu nie zaszkodzi. Upił łyk. Z początku w ogóle nie poczuł smaku, ale po chwili skrzywił się obrzydzeniem. Napój w ogóle nie był posłodzony, a jego gorycz wręcz pulsowała chłopakowi na kubkach smakowych. Zawsze dosypywał cukru, nie było innej opcji. Jego życie nie było na tyle słodkie, żeby mógł odpuścić sobie odrobinę białych kryształków, aby nadać mu choć na chwilę przyjemnego smaku. Odstawił filiżankę na bok, odsuwając ją jak najdalej od siebie.
 — Nie ma opcji. Ona jest dziewczyną Pottera, zdrajczynią krwi, Gryfonką… Mógłbym tak wyliczać bez końca.
Draco nie odpowiedział. Nie chodziło o to, że nie miał pojęcia, co odpowiedzieć (chociaż tak było), ale raczej o to, że słowa Blaise’a zaczęły go zastanawiać. Czy naprawdę to, że dziewczyna jest Gryfonką to problem? Nigdy o tym nie myślał, bo nie miał powodu, ale teraz go to zastanowiło. A co jeśli podobałaby mu się Katie? Rzecz jasna jedynie hipotetycznie. Czy on również nie mógłby się o nią starać, bo była z Gryffindoru? Ona by pewnie nie miała z takimi rzeczami problemu, jej było wszystko jedno, czy rozmawiała z Gryfonem, czy Ślizgonem, czy kimkolwiek innym. Ale on? On miał swoje zasady — trzymał się z dala od uczniów z innych domów, a zwłaszcza od uczniów z domu Godryka Gryffindora, poza tym nie tolerował zdrajców krwi, a Katie taką zdrajczynią niewątpliwie była. Ale tu pojawiało się kolejne pytanie: dlaczego więc mimo swoich uprzedzeń regularnie się z nią spotykał, dlaczego rozmyślał o niej często, dlaczego w ogóle teraz o niej myślał?
Blaise szturchnął go w ramię. No tak, Wielka Sala była już prawie pusta, czyli należało udać się na pierwszą lekcję — eliksiry. A eliksiry to przedmiot, który Draco znienawidził w tym roku szkolnym. Odkąd miejsce niegdyś przychylnie do niego nastawionego Severusa Snape’a zajął Horacy Slughorn zwany przez uczniów po prostu „Ślimakiem”, chłopak nie mógł liczyć na żadne ułatwienia ani ustępstwa. Nowy profesor nawet nie myślał darzyć go większymi względami niż pozostałych uczniów (właściwie to celowo nie zwracał na niego uwagi ze względu na siedzącego w Azkabanie Lucjusza Malfoy’a, ponieważ nie chciał mieć nic wspólnego ze Śmierciożercami czy ich dziećmi). Ponadto Draco nie potrafił spokojnie siedzieć i wysłuchiwać na każdej lekcji, jaki to wielki Harry Potter jest świetny w ważeniu eliksirów (przez co zgarnął na początku roku Felix Felicis, na który blondyn miał chrapkę) oraz że na pewno odziedziczył swe zdolności po cudownej matce, kochanej, zdolnej Lily Potter (wprawdzie nic do niej nie miał, ale w końcu to ona była matką „tego całego Wybrańca”). O nie, wcale nie było to przyjemne dla jego uszu. Na dodatek spotkało go w ciągu tego roku tyle upokorzeń na tymże przedmiocie, że zaczął się zastanawiać, po co właściwie w ogóle tam jeszcze przychodził. Nie czerpał żadnej przyjemności z uczęszczania na te zajęcia, choć sam przed sobą musiał przyznać, że widok Granger, która nie była w czymś najlepsza, okazał się całkiem zabawny.
Jednak Draco w tamtej chwili nie miał zamiaru przejmować się swoją niechęcią do eliksirów czy jakiegokolwiek innego przedmiotu. Ba! W ogóle nie przejmował się niczym, co zazwyczaj go irytowało. Nawet zapomniał o rozmowie z Blaise’em, która odbyła się kilkanaście minut wcześniej. Pozwolił sobie na chwilę zapomnienia i zajął się o wiele przyjemniejszym dla niego rozmyślaniu o swoim planie, który miał wprowadzić w życie od razu po zakończeniu zajęć. Jakże idealna była jego koncepcja! Obmyślił bowiem, aby poszli z Katie do Pokoju Życzeń i zajęli się wspólnie naprawą… Szafki Zniknięć! Posunięcie mogło wydawać się ryzykowne i zapewne takie też w istocie było, jednak chłopakowi kończyły się czas i pomysły, a rozwiązanie to było w tamtej chwili najszybsze i zapewne najskuteczniejsze. Czasami trzeba podjąć ryzyko.
Nie zwlekał z wprowadzeniem swojego planu w życie. Wręcz przeciwnie — zaraz po zakończeniu zajęć niby przypadkiem wpadł na korytarzu na Katie (tak naprawdę zapytał siódmoklasistę ze Slytherinu, czy będzie miał ostatnią lekcję z Gryfonami, a jeśli tak, to jaką i bez problemu uzyskał satysfakcjonującą go odpowiedź).
Z miną niezdradzającą żadnych emocji spytał dziewczynę, czy ma chwilę czasu, a usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, złapał ją za nadgarstek i pociągnął prosto na siódme piętro. Co dziwne, nikt nie zwrócił uwagi na Ślizgona idącego razem z Gryfonką, w dodatku niemal za rękę. Im wyżej wchodzili, tym mniej uczniów mijali, ponieważ dochodziła pora obiadu i większość była w Wielkiej Sali i siedziała za jednym z czterech stołów lub znajdowała się całkiem niedaleko niej.
Po wielu latach praktyki schody nie były dla nich żadną przeszkodą, a wspinaczka po nich tak wysoko dość szybkim tempem nie męczyła ich tak, jak można by było się tego spodziewać po mniej wprawnym piechurze. Puste korytarze sprawiały, że kroki obojga odbijały się echem od kamiennych ścian zamku, na których powywieszane były różne obrazy — w dużej mierze portrety słynnych czarodziei lub czarownic, choć nie tylko. Niektórym, zwłaszcza pierwszorocznym, wnętrze zamku mogłoby się wydawać mroczne, nieprzytulne, ale starszym uczniom Hogwart kojarzył się wyłącznie z ciepłem niemalże rodzinnym, był dla nich drugim domem.
W końcu dotarli na miejsce. Draco stanął zdeterminowany przed szarą, kamienną ścianą i, przechodząc wzdłuż niej kilka razy, pomyślał o miejscu, w którym mógłby coś ukryć i do którego nikt się nie dostanie. Nie czekał długo, aby masywne, drewniane, zdobione na brzegach drzwi pojawiły się przed nim. Z typowym dla niego szacunkiem do kobiet, wpojonym mu przez rodziców, pozwolił Katie wejść pierwszej do środka, po czym wślizgnął się do pomieszczenia tuż za nią. Zamknął cicho drzwi, upewniwszy się uprzednio, że nikogo nie było w pobliżu. Tylko jednego pragnął tak samo jak powodzenia swojej misji — tego, aby nikt nie odkrył jego tajemnic. Bo tajemnice to bezpieczeństwo, bez względu na to, czego dotyczą, a ich odkrycie to nie tylko pozbycie się jakiegoś sekretu, ale obnażenie siebie, swoich słabości, wad, życiowych błędów.
Szybkim krokiem przeszli do miejsca, w którym spotykali się najczęściej. Szafka Zniknięć stała nieopodal nich, tym razem całkowicie odsłonięta.
Katie już miała otwierać usta, zapewne po to aby zapytać, dlaczego ją tam przyprowadził, ale Draco nie dał jej dojść do słowa. Korzystając z tego, że najpierw chciała zaczerpnąć więcej powietrza, zanim miała się odezwać, zaczął mówić.
 — A oto i nasz magiczny przedmiot do naprawy! — oznajmił, a choć na twarzy wciąż miał maskę obojętności, jego głos wyrażał tłumione przez niego zadowolenie i ekscytację, które wcale nie pasowały do jego obecnej miny, ale w pewien sposób wyrażały jego stan emocjonalny.
Katie uniosła wysoko brwi i uśmiechnęła się nieznacznie. Jej wyraz twarzy niewątpliwie wyrażał kpinę i chłopak zaczął się zastanawiać, co znowu zrobił nie tak.
 — Jasne… Mówisz o tym starym kiju od miotły czy o lampie? — zapytała ironicznie.
 — Ignorantko! —wykrzyknął w odpowiedzi Draco, ale wcale nie zabrzmiało to niemiło, a raczej wyrażało jedynie nieco żartobliwie załamanie Ślizgona nad niedomyślnością dziewczyny. — Nie sądziłem, że przyprowadziłem tu ślepca… — Tym razem to on kpił i poczuł się z tym o wiele lepiej. Nie lubił być wyśmiewany, za to uwielbiał szydzić z innych i w obecnym położeniu było mu po prostu wygodniej ze względu na przyzwyczajenia.
 — Dobra, to o co niby chodzi…? — zapytała, przeciągając samogłoski w słowie „dobra”.
 — Odwróć się.
Katie spojrzała na Draco zdziwiona i wydała z siebie ciche, ale dobitne „co?”. Chłopak powtórzył komendę i z wzrastającą niecierpliwością czekał, aż Gryfonka zrobi to, co jej kazał.
Zawahała się. Nabrała nagle ochoty na nauczenie czegoś tego wyjątkowo pewnego siebie Ślizgona. Nie miała obsesji naprawiania ludzi, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogłaby nic wskórać w tym temacie. Jednak dość często zwracała uwagę na pojedyncze wpadki, gafy i nietakty popełniane przez nieświadomych swych czynów delikwentów, wiedząc, że osoba pragnąca samokształcenia się i stania się kimś lepszym z pewnością jej uwagi weźmie sobie do serca. W tamtym momencie chodziło jej akurat o rozkaz, jaki z przyzwyczajenia wydał jej Draco. Nienawidziła, kiedy ktoś twierdził, że musi coś zrobić lub gdy była zwyczajnie do czegoś zmuszana — w dwóch słowach: nienawidziła rozkazów. Wiedziała natomiast, że chłopak jest przyzwyczajony do właśnie takiego odgórnego traktowania wszystkich. Rozważyła szybko opcję zwrócenia jego uwagi na ten szczegół. Przypomniała sobie jednak pobieżnie dzieje ich krótkiej acz dość burzliwej znajomości i stwierdziła, że chyba na lekcję tego typu było jeszcze za wcześnie. Najpierw w końcu trzeba zrozumieć, że jest się człowiekiem takim jak inni, a dopiero potem zmieniać swoje zachowanie i traktować ludzi tak, jak samemu chce się być traktowanym. O tak, było stanowczo za wcześnie.
Katie odwróciła się więc, jak nakazał jej Draco, chociaż zrobiła to z pewną dozą niechęci i skwaszoną miną. Westchnęła głośno.
 — No i…? — Przewróciła oczami.
 — Na Merlina, Be… — Katie rzuciła mu przez ramię mordercze spojrzenie wściekłego hipogryfa. Na szczęście na lekcję mówienia do innych po imieniu wcale nie było za wcześnie, więc po dawnych awanturach z Gryfonką właśnie o zwracanie się do niej po nazwisku Draco nie miał oporów, aby się od razu poprawić. — Katie. Widzisz to? — wskazał Szafkę Zniknięć.
Spojrzała na niego zdziwiona. Jej mina wyraźnie informowała, że nie bardzo wiedziała, co do tego wszystkiego miała jakaś stara szafa. Podrapała się obgryzionym paznokciem po brodzie.
 — Dobra. To ja może już ci wszystko wyjaśnię, bo widzę, że nie bardzo rozumiesz, troli móżdżku — zaproponował ze zrezygnowaniem Draco, łapiąc się od razu na tym, że lubił w żartobliwy sposób przezywać Katie, a i jej najwyraźniej to również nie przeszkadzało, bo uśmiechała się delikatnie w charakterystyczny jedynie dla niej sposób (połączenie uśmiechu zawstydzenia, szczęścia i rozbawienia) za każdym razem, gdy to robił. Na dodatek był pewien, że uśmiech ten był jak najbardziej prawdziwy, bo jej ciemne oczy rozjaśniał dziwny blask, którego nie był w stanie przypisać żadnej emocji.
 — To jest Szafka Zniknięć. Rok temu niejaki Graham Montagine (kończył wtedy siódmą klasę) zniknął na pewien czas w tej szafce. Podobno wepchnęli go do niej Weasley’owie, no wiesz, ci bliźniacy… W każdym razie, szafka jest ewidentnie zepsuta. Ostatnio grzebałem właśnie w Pokoju Życzeń. Po to, żebyśmy mogli na czymś poćwiczyć, oczywiście. No i wpadłem na to — zakończył, wskazując prawą ręką na mebel.
Zmierzwił lekko przydługą grzywkę. Odnotował przy okazji w pamięci, aby podciąć włosy. Podrapał się po nosie, na którym czasami dało się zauważyć kilka jasnych piegów, w oczekiwaniu na reakcję Katie.
Ta przyjrzała się meblowi uważniej i z większym zainteresowaniem, tak jakby początkujący alchemik spojrzał na Kamień Filozofów albo domowa gosposia na Lockharta ukazującego w uśmiechu swoje pełne uzębienie. Dopiero wtedy zauważyła, że mebel może i faktycznie wyglądał zwyczajnie, ale jak z każdego magicznego przedmiotu emanowała z niego aura magii i niezwykłości. Podeszła do niego powoli i musnęła opuszkami palców jego drzwiczki. Okazały się lekko chropowate, ale mimo to miłe w dotyku, jeśli jakiekolwiek drewno mogłoby być w ogóle miłe.
Odwróciła się ponownie do Draco. Chłopak nie był pewien, co oprócz ciekawości zdołało się ukryć w jej ciemnych oczach — może była to podejrzliwość, a może gotowość do pracy?
 — I co? — zapytał z ostrożnością w głosie, jakby bał się, że zaraz wskaże na niego swoją różdżką i oskarży go o wszystko to, czego dopuścił się w tamtym roku szkolnym.
Katie jeszcze raz zerknęła na mebel, a potem powiedziała z determinacją:
 — Robimy.
Draco nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Odkąd Katie wróciła z Munga, cały czas miał wrażenie, że przynosiła mu pecha. Te ciągłe przypadkowe spotkania, wpadanie na siebie wszędzie, dziwne rozmowy, podczas których wciąż go zadziwiała i zbijała z tropu — wszystko to doprowadzało go do szału. Wciąż bał się, że wyda się jakimś nieznacznym gestem czy miną, że dziewczyna wyczyta coś z jego słów czy ruchów i odkryje jeden z jego najskrzętniej skrywanych sekretów. Albo że sama sobie przypomni wszystko i powie o tym komuś. I ten strach walczył z wyrzutami sumienia o pierwszeństwo do zawładnięcia nim. Oczywiście wygrał. Draco zawsze ulegał mu jak skrzat domowy swemu panu i pozwalał mu prowadzić się przez życie jak zwykły tchórz.
Dopiero z czasem zaczął zauważać, że Katie to klucz do jego sukcesu, że od początku była jego Alohomorą do wszystkich tych drzwi, których w pojedynkę by nie otworzył. Chyba można było przewidzieć, że od drobnych podpowiedzi poprzez niemal regularne wykłady niedługa jest droga do pomocy fizycznej. I teraz chłopak dziękował Merlinowi za to, że pozwolił tej dziewczynie wkraść się w jego życie, że nie zostawiła go w spokoju tak, jak niegdyś tego pragnął. Nie wiedział, dlaczego chciała mu pomagać, ale był pewien, że bez niej nic mu już nie mogło wyjść, za bardzo uzależnił od niej powodzenie swojej misji.
 — Robimy — powtórzył z ulgą cicho. — Robimy. — Zaśmiał się krótko, ale z wyraźną radością, a Katie wraz z nim.
Nie czekali długo, aby słowa przekształcić w czyny. Katie od razu sięgnęła po różdżkę i zaczęła rzucać zaklęcia reperujące, aby spróbować ustalić, w czym może tkwić problem oraz przygotować mebel do dalszych działań. Draco przyglądał się jej kolejnym płynnym i precyzyjnym ruchom. Wszystko robiła tak, jakby była na lekcji u profesora Filtzwicka. Ani razu nie zająknęła się przy wymawianiu formułek, ani razu nie zatrzęsła jej się ręka i wydawało się, że była pewna, iż wszystko wykonywała dobrze. Od razu nasuwał się wniosek, że to jej żywioł.
Miny dziewczyny nie dało się odgadnąć, kiedy ukończyła pierwszy etap pracy. Zaciśnięte w jedną linię wargi i ściągnięte brwi mogły być oznaką różnych emocji, a Draco nie był w stanie odgadnąć tej prawidłowej.
 — Ktoś już tu grzebał.
 — Że co?
 — Ktoś już majstrował przy tej szafce.
Draco w myślach zaklął siarczyście. Jak mógł nie wziąć pod uwagę tego, że Katie na pewno zauważy ślady jego wcześniejszej działalności?
 — Jak to? —zapytał, starając się, aby zdziwienie w jego głosie wypadło jak najbardziej autentycznie. Wierzył, że jeszcze mu się uda tę sytuację naprawić.
 — Chyba ktoś przed nami też chciał to naprawić. Szczerze mówiąc, nie zostało już tu wiele do roboty, choć z pewnością pozostały jeszcze rzeczy najcięższe.
 — Skąd to wiesz?
Katie zaśmiała się krótko, ale szczerze.
 — To się da wyczuć. Czuję straszny opór, kiedy próbuję coś zrobić z tą szafką, a to znaczy, że to, co najłatwiejsze, zostało już zrobione, ale na pewno nie została ona naprawiona do końca. To znaczy może i została, ale nie jest zasymilowana.
Chłopak miał minę nietęgą. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie bardzo rozumiał, o co dziewczynie chodziło. Nie pamiętał, żeby mu o tym opowiadała, choć wiedział, że musiała to zrobić — była zbyt dokładna, żeby coś tak ważnego pominąć.
 — Widać, jak mnie słuchałeś. To znaczy, że sam przedmiot jest właściwie naprawiony, ale wciąż nie może działać dobrze, bo nie jest do tego odpowiednio przygotowany. To częsty skutek uboczny zaklęć reperujących i innych tego typu. Po prostu trzeba tak jakby nauczyć to urządzenie działać, tak jak na przykład dziecko uczy się latać na miotle.
 — Jak zamierzasz to zrobić?
 — Zamierzamy, Draco.
*
 — Hej, Pansy. Jak tam? — zagadnął Teodor, siadając obok Ślizgonki na ławce przy jeziorze. Z każdym dniem było coraz cieplej i z przyjemnością przesiadywało się na hogwarckich błoniach.
Pansy zdziwiła się, że Teodor się do niej odezwał. Nie był typem osoby gadatliwej i z reguły wolał przysłuchiwać się rozmowom przyjaciół lub spędzać z nimi czas w milczeniu. Przyzwyczaili się do tego i akceptowali go takim, jakim był, a nawet nie wyobrażali go sobie innego. Na szczęście szybko udało jej się opanować konsternację.
 — W porządku — odpowiedziała lakonicznie. Wiedziała, że jeśli czegoś nie doda do swojej wypowiedzi, Teodor już się nie odezwie, ale chciała jeszcze chwilę rozkoszować się ciepłym wiatrem łaskoczącym ją w odsłoniętą szyję i promieniami słońca na twarzy w ciszy, spokoju.
 — Piękna pogoda, co? — Wbrew oczekiwaniom Pansy, chłopak chciał podtrzymać rozmowę.
 — Coś się stało, Teo? — zapytała z ciekawością w głosie, ale i ledwo słyszalnym niepokojem.
 — Nie, dlaczego?
 — Bo dziwnie się zachowujesz.
 — Dziwnie, czyli jak? Nie można już pogadać? — już chciał wstać, ale powstrzymała go ręka Pansy na jego ramieniu. Przysiadł więc z powrotem, głośno wypuszczając ustami powietrze.
Zapanowała cisza. Oboje mieli sobie za złe swoje zachowania i jednocześnie denerwowali się na tę drugą osobę. Rozważali ciągle opcję przeproszenia drugiego, ale jednocześnie chcieli, aby to drugie odezwało się jako pierwsze. Ktoś musiał zrobić ten krok, ale właśnie to on jest przecież zawsze najtrudniejszy. Padło na Teodora, który rzucił Pansy nieśmiałe spojrzenie zza długich rzęs.
 — Przepraszam.
Wypowiedź krótka, ale zadziałała. Słowa magiczne to nie tylko takie, które wymawia się z różdżką w ręce. To również te krótkie, zwyczajne, używane na co dzień. Te, które nadają czaru każdemu, a ich skutki są nieraz o wiele większe niż najwspanialsze, najmocniejsze zaklęcia.
Pansy położyła głowę na ramieniu Teodora, uśmiechając się do niego uroczo, a on położył rękę na jej dłoni zaciśniętej na brzegu drewnianej ławeczki. Normalny, przyjacielski gest mogłoby się wydawać, ale Ślizgonowi świat zawirował przed oczami, jakby był w samym jego centrum.
Tak długo rozważał, czy powiedzieć Pansy o uczuciu, którym ją darzył, że już sam nie wiedział, co zrobić. Nie żeby wcześniej tak nie było, ale często im dłużej myśli się o problemie, tym wydaje się on trudniejszy.
Każdy w życiu musi mieć chwilę, kiedy powie sobie dość. Dla Teodora taka chwila nadeszła, bo gdy ponownie oddał się w wir szukania rozwiązania dla swojej trudnej sytuacji, poczuł, że to koniec jego cierpliwości dla samego siebie. Nie mógł już dłużej udawać, robić uników i tylko spoglądać biernie na wszystko. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Tak zrobił.
 — Pansy?
 — Tak?
 — Gdybyś była na moim miejscu i podobałaby ci się jakaś dziewczyna, którą doskonale znasz, a ona nie ma pojęcia o twoich uczuciach, co byś jej powiedziała?
 — Nic. Czasami lepiej nic nie mówić i po prostu pokazać — odparła w zamyśleniu rozmarzonym głosem.
 — Aha — skwitował krótko i mocniej zacisnął palce na jej drobnej dłoni.
Siedzieli w ciszy kolejne kilka minut, ale wcale się nie nudzili. Dla nich wspólne milczenie znaczyło więcej niż rozmowa i potrafili z niego wyczytać mnóstwo. Znali się tyle lat, że nic nie stało im na przeszkodzie do porozumienia się w milczeniu (z czego bez skrupułów korzystali na lekcjach).
Teodor wciąż myślał o tym, co powiedziała mu Pansy. Czy był gotowy na okazanie jej uczucia, wykonanie pierwszego kroku? To mogło zniszczyć ich przyjaźń, a przecież tak długa relacja nie powinna zostać zmarnowana przez kilkusekundowy gest. Wprawdzie różdżka ma dwa końce i mogło się okazać, że zostanie pozytywnie odebrany, ale nie wierzył w taki obrót spraw. Czy mógł zaryzykować? Nie odpowiedział sobie na to pytanie. Nie zdążył. Po raz pierwszy zareagował impulsywnie i nieprzemyślanie.
Pocałował ją. Tak po prostu. Wolną ręką złapał ją za brodę i przekręcił jej głowę tak, aby znalazła się z nim twarzą w twarz, a potem po prostu wpił się w jej usta, jeszcze bardziej zaciskając palce na dłoni Pansy. Pocałunek był krótki, ale mocny, czuć w nim było pasję.
Po kilku sekundach Teodor puścił dziewczynę, odsuwając się od niej delikatnie. Spojrzał jej w oczy, w których widział jedynie bezgraniczne zaskoczenie. Na darmo doszukiwał się w nich iskry uczucia, jakiegokolwiek.
Miał wrażenie, że świat mu się zawalił. Spełnił się jego koszmar. Właśnie zerwał długoletnią przyjaźń, pozbawił się ukochanej osoby, którą zawsze miał przy boku. Był na siebie zły. Czy naprawdę musiał to zrobić? Przecież wcześniej nie miał źle, i tak zawsze przy nim była, mógł z nią spędzać czas, rozmawiać. Ale jednak to zepsuł...
Pansy natomiast czuła zupełnie coś innego. Przede wszystkim była zdziwiona. Nie spodziewałaby się, że Teodor coś do niej czuł, że obdarzył ją miłością. Jak długo to mogło już trwać?
Nie wiedziała, co ma zrobić. Miała mętlik w głowie. Była w stanie jedynie spoglądać w jego jasne, przepełnione żalem i bólem oczy. Nie mogła normalnie oddychać, w brzuchu czuła stado hipogryfów, a przed oczami błyski, chociaż nic się nie zmieniło w otoczeniu. Jezioro wciąż było spokojne, a wiatr tańczył leniwie z promieniami słońca.
Czyli Draco miał rację. Wszystko przeczuwał, a ona mu nie uwierzyła. A raczej sam Teodor ją zmylił swoim zachowaniem, bo była bliska zaufaniu intuicji blondyna. Nigdy jej niczego nie okazał, nie zdradził się żadnym gestem ani słowem.
Wciąż patrzyli sobie w oczy. W końcu Pansy nie wytrzymała jego spojrzenia i spuściła wzrok.
 — Powiedz coś — poprosił Teodor szeptem.
Ślizgonka ponownie na niego spojrzała.
 — Co mam ci powiedzieć, Teo. Ja… Ja nie wiedziałam — odpowiedziała słabym głosem.
Było jej przykro, tylko w pierwszej chwili nie widziała, dlaczego. Ale kiedy się odezwała, zrozumiała. Smuciła się, bo tak naprawdę uroiła sobie miłość do Blaise’a dlatego, że był przystojny i flirtował z wieloma dziewczynami. Ale przecież go nie kochała. Kiedy czuje się coś do kogoś, nie jest się stale zazdrosnym. Było jej też przykro, bo nigdy nie pomyślała o Teodorze jak o chłopaku, zawsze patrzyła na niego jedynie w kategorii przyjaciela. A przecież to on zawsze z nią był i mogła na nim polegać, rozmawiała z nim o wszystkim. A może miłość może być cicha, spokojna?
 — Teraz wiesz. Więc powiedz coś. — Głos Teodora był twardy, całkowicie odmieniony. Niemal cedził wypowiedź przez zęby.
Pansy zrobiło się jeszcze bardziej przykro, kiedy to usłyszała. Zacisnęła usta w cienką linię, aby się nie rozkleić. Ręką delikatnie przejechała po dłoni chłopaka, ledwo go muskając.
 — Jak długo?
Teodor westchnął.
— Nie wiem, długo.
Pansy pokiwała głową. Wciąż wodziła po jego dłoni, pokonując wciąż tę samą ścieżkę, którą wyznaczała niebieska żyła prześwitująca przez jego jasną skórę. Nagle przytrzymał jej palce, odciągając je od siebie.
Podniosła wzrok na jego twarz. Spoglądał na nią z oczekiwaniem.
 — Spróbujemy? — zapytał, z góry zakładając, że odpowiedź będzie przecząca. Po prostu chciał wyraźnie wiedzieć, na czym stał, chciał usłyszeć to od niej.
 — Spróbujemy — odpowiedziała nieoczekiwanie.
Świat zniknął. Dla Teodora mogły istnieć tylko ona i jego szczęście. Utonął w otchłani jej oczu.
Wrócili do poprzedniej pozycji, a dłoń Teodora ponownie znalazła się na jej smukłych palcach. Spojrzeli na słońce, którego ostatnie promienie odbijały się w tafli jeziora.
Byli szczęśliwi.
______________________________________________________________

Witajcie! Tak, po półtorej miesiąca napisałam. Czy jestem z siebie dumna? Tak i nie. Nie, bo taki odstęp czasu jest niedopuszczalny. Tak, bo mimo wszystkich problemów nie poddałam się i w końcu udało mi sie ten rozdział dokończyć.
Większość na moim miejscu obiecałaby teraz Czytelnikom poprawę i podała nieodwołalny termin dodania kolejnego rozdziału. Ja nie jestem większością i niczego nie obiecuję, bo zwyczajnie nie jestem w stanie ocenić swoich możliwości na chwilę obecną. Mimo wszystko jednak będę się starać pisać systematycznie, zobaczymy, jak wyjdzie.
Jestem strasznie ciekawa reakcji na ten rozdział. Jak się podobał, jakie wrażenia po przeczytaniu?
Czy moglibyście zajrzeć na TEN blog? Dopiero założony i jeszcze nie ma tam niczego wartego uwagi, ale mimo wszystko zapraszam już teraz.
Na Shibuyi zostałam oceniona. Wynik: 68/89, co dało mi ocenę dobrą (4). Ponadto mój blog zyskał na tamtejszej ocenialni "srebro" jako jeden z najlepiej ocenionych blogów w maju.
To tyle. Czekam na komentarze. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam.
Pozdrawiam,
Ap

17 komentarzy:

  1. Czytałam, czytałam i nagle mnie wyrzuciło z Internetu. Ale teraz jest już chyba dobrze i mam nadzieję, że uda mi się opublikować komentarz bez większych problemów.
    Draco nie ma nic do matki Pottera? A to, że była mugolaczką? Ogólnie to podobają mi się jego przemyślenia. W ładny sposób odkrywasz przed nami jego duszę.
    No i ta końcówką z Teodorem i Pansy. Ale romantycznie się zrobiło. Życzę im szczęścia.
    Poza tym gratuluję wysokiej oceny. I będę trzymać kciuki, by wena Cię nie opuszczała, a kolejny rozdział pojawił się już niebawem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło tu o pochodzenie Lily, ale o to, że w sumie jej nie znał i nic mu nie zrobiła (no właśnie poza spłodzeniem Harry'ego xD). Ale cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę, bo to wbrew pozorom ważne - widać w tym momencie, że Draco przykłada wagę do czystości krwi jedynie wtedy, kiedy ktoś mu o tym przypomni lub gdy stara się to wykorzystać, czyli to niekoniecznie musi być szczere z jego strony. ;)
      Dziękuję za komentarz i tyle miłych słów. Nawet nie wiesz, jak to miło po półtora miesiąca przeczytać taki pozytywny komentarz o swojej twórczości. ;D
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Teodor <3
    Kurczę, jak mi go brakowało w internetach. Ja bym w życiu nie zdobyła się na coś takiego. Po prostu siedziałabym bezczynnie (w sumie właśnie tak teraz robię, ale nieważne).
    Lubię Pansy, a wszyscy robią z niej wredną sukę. U Ciebie zawsze mogę liczyć na miła odmianę.
    Co z tego, że rozdział był ok. miesiąc temu? Na takie rewelacje warto czekać <3
    Ściskam, em.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Ty tak na Teosia reagujesz - widocznie jest w nim to coś. ;)
      Ja sama chyba również bym się nie odważyła (chociaż już mam coś takiego za sobą i nie mówię, że źle wyszło. Po prostu to drugi raz bywa czasami najtrudniejszy...).
      Ja nienawidzę, kiedy ktoś kreuje Pansy na sukę, jak to określiłaś, bo tak jest wszędzie. Nie było wspomniane nigdy w książce, jakoby miała ona być wredną jędzą, więc...
      Dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Teodor jest taki... biedny. Moim zdaniem odrobinkę zniewieściały, ale z drugiej strony, aby zachować się w podobny sposób trzeba też mieć kawał jaj. On najwyraźniej ma, a do tego mu się poszczęściło!
    Lubię też twoją Pansy. Przeczytałam tylko ten rozdział (jak na razie) i nie wiem jeszcze jak to będzie, ale boję się trochę, że zabraknie scen z jej złośliwością wobec Gryfonów. Ogólnie ci Ślizgoni są jacyś zbyt uprzejmi, ale rozumiem, że to ze względu na to, bo są wśród swoich?
    A co do relacji Draco-Katie: jest genialna, ty jesteś genialna, że wykorzystałaś ich sytuację do stworzenia czegoś absolutnie nowego. W polskiej blogosferze nie spotkałam się jeszcze z tym paringiem, a do tego opisujesz wszystko tak ładnie i zgrabnie, że zasługujesz na miano Kochanowskiego blogów o miłości Malfoy-Bell! :D
    Pozdrawiam i życzę weny, bo talentu ci nie brak. :)
    Jeśli znajdziesz chwilkę zapraszam do mnie na sennik-pisarzyny.blogspot.com. Dopiero założyłam bloga i jest tam tylko jedna notka, ale trzeba od czegoś zacząć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tym opowiadaniem próbuje obalić stereotyp, jakoby Ślizgoni zawsze i wszędzie mieli być wredni i uszczypliwi. Tak widział ich Potter, ale, jak wiemy, on nie zawsze miał rację (to znaczy prawie nigdy). Stąd takie a nie inne zachowania uczniów z domu Salazara w stosunku do siebie nawzajem - w końcu nie wiadomo jak wrednym można nie być (choć oni tu tacy nie są), dla przyjaciół i tak jesteśmy mili.
      Dziękuję bardzo za komplement, choć nie wiem, czym sobie na niego zasłużyłam. Niemniej jednak jest mi bardzo miło. :)
      Na Twojego bloga już wpadłam i pozostawiłam komentarz.
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. Dotychczas bywałam tylko i wyłącznie na blogach związanych z serialem lekarze, ale ostatnio jakoś mnie wzięło i rozejrzałam się po tych związanych z hogwartem. Jestem tu pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni, zaraz biorę się za wcześniejsze rozdziały.

    Rozczuliłaś mnie tym Teodorem. Czekam na więcej.. Świetnie opisane przemyślenia Draco. Ogółem super. Cieszę się że tu trafiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że się przekonałaś do mojego opowiadania. I dziękuję za komplementy. ;)
      No to czekam, aż przeczytasz pozostałe rozdziały.
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  5. Świetny rozdział, no i taki długi. :)
    Jestem tu po raz pierwszy, ale już podoba mi się twój styl pisania.
    Szczególnie to, jak wyraziłaś rozważania Dracona. O, jak fajnie, że tu Pansy nie jest, że tak się brzydko wyrażę, jakąś puszczalską dziewczyną. To mnie mile zaskoczyło! A Teo cudowny! <3 Jego postać jest ogólnie ciekawa.
    Wątek Draco z Katie genialny! Przeczytałam właśnie komentarze innych i widzę, że się powtarzam. ;___; Przepraszam, to niespecjalnie.
    Weny,
    Luniaczek

    [ostatnia-rodu-black.blogspot.com]

    PS. Powiadamiaj mnie lub dodaj obserwatorów, jeśli możesz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i pochlebną opinię na temat rozdziału. Mam nadzieję, że zostaniesz z moim opowiadaniem na dłużej. ;)
      Z chęcią Cię powiadomię o kolejnym rozdziale, ale wolałabym, abyś skorzystała z opcji obserwacji (drugi link od dołu w menu).
      Pozdrawiam. ;)

      Usuń
  6. Ostatnio *jeszcze przed poprzednim rozdziałem* zniknęłam z blogosfery i tylko czasami, w chwilach nieustępliwej nudy, zaglądam na bloggera w poszukiwaniu "czegoś".
    Strasznie podobają mi się przemyślenia Dracona i Katie. Musisz być strasznie inteligentną - nie żebym kiedykolwiek w to wątpiła - osobą, jeśli potrafisz tak wczuć się w ich sytuację. Nie masz czasem rozdwojenia *roztrojenia? XD* jaźni... czy coś?
    Teodor... Jejku, jaki on jest uroczy ;w; No i Blaise zdobył się na wyznanie Malfoyowi swoich uczuć... Na brodę Merlina, zabrzmiało tak, jakby Zabiniemu podobał się jego najlepszy przyjaciel XD
    Masz niesamowity dar przekonywania do swoich postaci, bo wszystkich lubię i życzę im jak najlepiej. Tak, tak, nadal nie lubię oryginalnej, jak i tej w mojej głowie, Pansy, ale w Twoim opowiadaniu jest taka... normalna. Do tego zawsze kibicowałam Potterowi i Ginny, a tu chcę ich rozdzielić, by Weasleyówna była z Blaisem. :')

    Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na Twoje autorskie opowiadanie, a najlepiej od razu książkę. I jestem całkowicie poważna.

    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, jak widać po datach postów, również znikłam i nie potrafię wrócić na stałe. Wciąż mam jakieś opory przed regularnym pisaniem. Z resztą zauważyłam, że nie tylko ja mam urlop - większość blogerów zniknęła gdzieś w prawdziwym świecie i nie można się z nimi skontaktować. I nie mam pomysłu, co na to może wpływać, ale odkąd pamiętam, na sezon wiosenno-letni połowa osób się zmywa.
      Ja mam rozdziesiętnienie jaźni. ;D Czyli jednak moja niezrównoważona osobowość przydała mi się na coś w życiu.
      Hah, nie rób mi z Blaise'a geja, bo mi plany co do niego zepsujesz.
      Dziękuję bardzo za komentarz. Cokolwiek być nie napisała - krytykę czy pochwałę - zawsze uśmiecham się, czytając Twoje komentarze. Nie wiem, jak to robisz, ale mam nadzieję, że zostaniesz tu do końca, bo brakowałoby mi Ciebie w blogosferze.
      Na książkę trochę sobie poczekasz. ;D Ale jeśli się kiedykolwiek pojawi, masz na bank dedyka ode mnie.
      Również pozdrawiam. ;)

      Usuń
  7. W końcu dotarłam na Twojego bloga gdyż wiele rzeczy mnie zachęciło.
    Nie mogąc się oprzeć postanowiłam wejść i przeczytać.
    I nie żałuje.
    Opowiadanie jest inne niż się spodziewałam i naprawdę wciąga od samego początku.
    musze przyznać że nie spodziewałam się połączenia Pansy i Teodora.
    tym naprawdę mnie zaskoczyłaś.
    Muszę przyznać że jestem pozytywnie nastawiona do tego opowiadania i z przyjemnością będę tutaj zaglądać.
    Zwłaszcza ze kocham Dracona, który jest moją wielką miłością.

    czekam na nowy rozdział.
    poniewaz nie masz jakże potrzebnej zakładki Obserwowanych powiadom mnie na :
    amara-ultionis.blogspot.com.

    pozdrawiam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że jesteś tak pozytywnie nastawiona do mojej twórczości.
      Zaobserwować bloga można, klikając drugi od dołu link w menu. ;) Ale oczywiście mogę Cię poinformować.
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  8. Wygląd Twojego bloga już oceniłam, jednak jeśli mocno zależy Ci, aby go zmienić, nie widzę problemu. Napiszę to ponownie. Tylko prosiłabym, abyś nic już więcej nie przestawiała (zwłaszcza w ramkach). :) Pozdrawiam, Alissa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie oceniłam jeszcze wyglądu Twojego bloga, więc możesz go śmiało zmienić, nie przeszkadza mi to. :)

    Pozdrawiam,
    Pollala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadając na Twój komentarz na KDO - nie przeszkadza mi czekanie aż zmienisz nagłówek. Jak już mówiłam, nie oceniłam jeszcze wyglądu, jestem dopiero w trakcie czytania. Gdyby czekanie na nowy szablon miało się bardzo przedłużyć, to napisz na mojego e-maila (polatysz1@gmail.com), jakoś się dogadamy.

      Pollala

      Usuń